Skocz do zawartości
thc-thc

centrummarihuany

Calzada: Marihuana to nie jest zwykły produkt


HolenderskiSkun.pl

Recommended Posts

Rozmowa z Julio Calzadą, który wciela w życie eksperymentalną politykę narkotykową w Urugwaju.
Artur Domosławski: Zacznijmy od rzeczy najbardziej podstawowej: jaka była droga do upaństwowienia produkcji i handlu marihuaną w Urugwaju?
 
Julio Calzada: Urugwaj miał bezsensowne prawo z 1974 r., które stanowiło, że konsumpcja marihuany nie jest karana, ale czynności przygotowujące do jej spożycia – tak. Czyli żeby dokonać aktu, który nie jest zabroniony, trzeba było wykonać ileś zabronionych czynności. To był prawny nonsens, który aż prosił się o zmianę. Ale zmieniły się też okoliczności: kiedy parlament uchwalał ustawę, palenie marihuany ograniczało się do elity kulturalnej – malarzy, muzyków, ludzi teatru. Czterdzieści lat później mamy około 150 tysięcy konsumentów.
 
Młodych?
 
Z tym jest różnie. Większość to młodzi między 20 a 30 rokiem życia, ale mamy też palących 60-latków i trochę młodzieży poniżej 20 lat. Niedorzeczność ustawy sprawiała, że ludzie palący legalnie marihuanę ukrywali, że palą, i ukrywali problemy będące wynikiem użytkowania. Prawo wiązało ich bowiem z działaniami o charakterze kryminalnym; powtórzmy: wolno było palić, ale nie wolno było kupować, sprzedawać, pośredniczyć. Zatem drugim filarem zmiany była kwestia zdrowia. A trzecim – powstanie ogromnego nielegalnego rynku. Urugwaj ma 3,3 mln mieszkańców, 1,5 mln to ludzie w wieku 18–64 lata, czyli potencjalni konsumenci marihuany. Szacujemy, że nielegalny rynek marihuany w Urugwaju generuje 30–40 mln dolarów rocznie i pieniądze te zasilają zorganizowane grupy przestępcze. Nasza interpretacja tej sytuacji była następująca: państwo i prawo zmuszają konsumentów do ukrywania spożycia i zasilania finansowego świata przestępczego. Te pieniądze służą przecież potem nie tylko dalszemu handlowaniu marihuaną, ale także bronią, ludźmi…
 
Innymi narkotykami.
 
Spożycie kokainy, paco, używek syntetycznych, jak ecstasy, jest u nas minimalne. Przez ostatnich dziesięć lat prowadziliśmy analizę problemu i mieliśmy koncepcję, według której kwestie przestępczości i przemocy są ściśle związane z sytuacją ekonomiczną. Dekadę temu Urugwaj miał prawie 40 proc. ludzi żyjących poniżej granicy uważanej za granicę biedy – dzisiaj ma ich około 11 proc. Zmniejszył się współczynnik Giniego mierzący nierówności – z 4,7 do 3,8. Stało się to dzięki polityce społecznej dwóch rządów Frente Amplio [szerokiego Frontu – prezydentów Tabaré Vazqueza, 2005–2010, oraz, od 2010 do dziś, José Mujiki – A.D.]. Uważaliśmy, że wraz ze stopniowym eliminowaniem biedy zacznie się zmniejszać również przestepczość. Tymczasem okazało się, że wszystkie wskaźniki społeczne zmieniały się na lepsze, a wskaźniki przestępczości – na gorsze.
 
O jakie wskaźniki przestępczości chodzi?
 
O liczbę zabitych z użyciem przemocy w relacji do 100 tys. mieszkańców. Od 2009 r. wzrosła z pięciu do siedmiu rocznie.
 
Toż Urugwaj jest najbezpieczniejszym krajem w regionie i na całej zachodniej półkuli!
 
To prawda. Średnia w Ameryce Łacińskiej to 23 zabitych na 100 tys. mieszkańców rocznie. Najwięcej ma Honduras – ponad 80, najmniej Chile – 3. Ale każdy kraj porównuje się nie z innymi, lecz ze swoją przeszłością. My w Urugwaju nie porównujemy się z Brazylią czy Argentyną, ale sami ze sobą sprzed półwiecza czy kilku lat. I to porównanie wychodzi nam na minus. Proszę zwrócić uwagę, że w sytuacji urugwajskiej o dwóch zabitych więcej to wzrost o ponad 30 procent!
 
Skąd więc te zabójstwa, skoro wszystko w kraju idzie ku lepszemu?
 
Z analiz wyszło nam, że tych dwóch zabitych więcej na 100 tys. mieszkańców ma związek z handlem narkotykami. Większość zabójstw to skutek konfliktów rodzinnych, odosobnionych napadów – to się zdarza w każdym społeczeństwie. Jednak w Urugwaju pojawiły się zjawiska do tej pory nieznane, np. zabójstwa na zlecenie, wyrównywanie rachunków.
 
Jakiś przykład?
 
Oto wpada transport 100 kilogramów marihuany, pośrednik nie ma jak zapłacić, bo towar przejęła policja i nie trafił do dealera. Skutkiem tego, posądzony np. o kradzież towaru albo zwyczajnie o niewywiązanie się z umowy, zostaje zastrzelony. Kiedyś w takiej sytuacji handlarze narkotyków mogli przestrzelić nogę – dzisiaj zabijają. To jakościowa zmiana, która postawiła na baczność służby bezpieczeństwa i prezydenta Mujicę.
 
Uznaliśmy, że to problem o charakterze ekonomicznym, którego nie rozwiążemy, wysyłając tysiąc policjantów więcej na ulice, żeby strzelali do ludzi z grup przestępczych. Kulami nie naprawi się świata.
 
Podejrzewam, że w Stanach Zjednoczonych skutkiem takiej samej analizy, jaką przeprowadziliście, byłoby zwiększenie represji.
 
Tak właśnie tam zrobiono i dlatego mają milion ludzi uwięzionych za marihuanę.
 
 Dlaczego wy w Urugwaju zrobiliście inaczej?
 
Jest słynne powiedzenie Alberta Einsteina, które lubi powtarzać prezydent Mujica: „Głupotą jest oczekiwać odmiennych rezultatów, robiąc w kółko to samo”. Możliwe, że w tym, co proponujemy, tkwi jakiś błąd, ale przynajmniej próbujemy czegoś innego. Jeśli będziemy prowadzić tę samą politykę narkotykową co zawsze, niczego nie zmienimy. Będzie wzrastać liczba konsumentów marihuany, produkcja, uboczne skutki zdrowotne i społeczne.
 
Skąd pewność, że środki represyjne nie działają?
 
Analiza produkcji i handlu opium w dekadzie 1998–2008 pokazała nam, że produkcja i obroty wzrosły o 20 procent. Głównym producentem opium jest Afganistan. W okresie, o którym mówimy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i ich sojusznicy prowadziły w Afganistanie wojnę z talibami. Dysponując wielką machiną wojenną, byli w stanie rozbić talibów, ale nie byli w stanie kontrolować produkcji i eksportu opium. Co to oznacza? Że handel narkotykami to problem o charakterze ekonomicznym, któremu nie da się zaradzić środkami represyjnymi.
 
Inny przykład: spójmy na środki represyjne, jakie zaaplikowano w USA przeciwko handlowi kokainą. Czy są jakieś pozytywne skutki? Kokainy jest dzisiaj w USA więcej i jest ona tańsza niż dziesięć lat temu. Wniosek: zwiększanie represji nie prowadzi do redukcji problemu.
 
Naszą odpowiedzią jest przyznanie państwu monopolu na handel marihuaną i jej produkcję. Niech jej konsumenci konsumują pod kontrolą państwa. Traktujemy to jako eksperyment.
 
Jestem trochę zaskoczony niektórymi aspektami waszej drogi dojścia do nowej polityki. Wielu ludzi na świecie sądzi – okazuje się, że błędnie – że za nową polityką narkotykową w Urugwaju stała filozofia polityczna, która odwołuje się do wolności człowieka, prawa do samorealizacji czy po prostu przyjemności, o ile nie szkodzi ona innym. Wolność palenia marihuany nie ma nic wspólnego z prawami jednostki?
 
To zależy od perspektywy. Myślę, że może mieć. Mamy w Urugwaju wolnościową tradycję konstytucyjną. Artykuł 10 mówi o tym, że prawo władzy publicznej nie obejmuje czynów o charakterze prywatnym, o ile nie wyrządzają krzywdy osobom trzecim. Od dawna jesteśmy krajem bardzo liberalnym. Prawo do rozwodu na życzenie kobiety mamy od 1917 r., a np. Chile wprowadziło instytucję rozwodu zaledwie kilka lat temu.
 
Zdaje się, że Urugwaj był czempionem rozwiązań liberalnych jak na swój czas w innych kwestiach również.
 
W latach 20. i 30. jedną z opcji zwalczania handlu alkoholem była prohibicja, tymczasem Urugwaj ustanowił państwowy monopol na jego produkcję i handel. Dopiero jakieś 20 lat temu poluzował politykę w tej materii i pojawili się również prywatni producenci. Podobnie było z prostytucją. Prostytucja jest pod kontrolą państwa od lat 20. zeszłego stulecia: prostytutki mają obowiązek cotygodniowych badań, ministerstwo zdrowia kontroluje domy usług seksualnych. To jasne, że istnieje również prostytucja poza kontrolą, ale to margines. To samo dotyczy gier losowych, hazardu. Mamy więc długą tradycję takich pragmatycznych polityk, których założenia odbiegają jednak od ultraliberalnych ideologii różnych środowisk na zachodzie, w rodzaju Cato Institute z USA, które głoszą, że człowiek ma prawo wyrządzać sam sobie krzywdę. Sądzę, że nasze nowe prawo wyraźnie zaznacza tę różnicę.
 
Ale wyraźnie przyjmujecie liberalną zasadę: „NIE dla represji wobec konsumentów!”
 
To jest całkowicie jasne i wynika z poszanowania praw jednostki. Konsument narkotyków ma prawo wybrać styl życia inny niż mój czy twój i nie powinny spotykać go za to represje. Są jednak pewne granice.
 
Jakie? Opowiedz, jakie są najważniejsze założenia nowej polityki. Wiemy, że każdy konsument musi się zarejestrować; że będzie miesięczny limit zakupów – 40 gramów.
 
Najważniejsze jest to, że państwo będzie kontrolowało cały proces produkcji i sprzedaży. Nie chcę powiedzieć, że to funkcjonarisze państwowi będą uprawiać pola marihuany (śmiech), lecz że państwo będzie przyznawać licencje na jej uprawę i dystrybucję. Mówię dystrybucję, nie sprzedaż. To ważne ze względów, nazwijmy to, filozoficznych. Uważamy, że istnieją produkty – tu: substancje – które nie powinny być traktowane jak normalne towary. Alkohol, tytoń, marihuana powinny być traktowane inaczej niż spodnie czy buty, nie powinny być dobrami komercyjnymi. Jak powiada Thomas Babor [badacz psychologii społecznej, m.in. kwestii uzależnienień, z Uniwersytetu Harvarda], „alkohol nie jest zwykłym towarem”. Uważamy, że podobnie jest z tytoniem i marihuaną, które powinny być wyłączone z praw marketingowych. Na przykład nie należy ich reklamować.
 
Bo szkodzą zdrowiu?
 
Bo szkodzą i stwarzają ryzyko zachorowań. Zaraz powiesz mi na to, że jest też dobra marihuana light, a ja mogę nawet zgodzić się z tym, że w pewnych okolicznościach, pewien typ marihuany może mieć pozytywny wpływ na zdrowie użytkownika. Wiemy, że istnieje marihuana do celów leczniczych. Ale nawet taka marihuana stwarza ryzyko i powinna być spożywana tylko w określonych okolicznościach. Na przykład nie przez nastolatków.
 
Bo?
 
Mamy dość dowodów na to, że do 18 roku życia tkanka mózgowa jest bardzo plastyczna (inni powiedzą, że do 21, a jeszcze inni że do 23 roku), a palenie marihuany i konsumpcja innych substancji psychoaktywnych może mieć negatywny wpływ na rozwój mózgu. Nie zgadzamy się zatem na reklamowanie marihuany jakby to była bielizna ani jej propagowanie – to powinno być dla wszystkich stuprocentowo jasne. Nasz nowe prawo zawiera wszystkie wspomniane ograniczenia. Dodatkowo dystrybucji musi towarzyszyć ostrzeżenie przed możliwymi szkodami z powodu użytkowania, a także informacja o najmniej szkodliwych sposobach konsumpcji.
 
Czyli skoro marihuana nie jest normalnym towarem, to rynek tej używki nie będzie normalnym rynkiem, czy tak?
 
Nie będzie kształtowania się cen w wyniku normalnej konkurencji, z wyjątkiem tej między marihuaną legalną i nielegalną. Nie będzie oferty jakościowej produktu – od gorszego do lepszego. To będzie przypominało monopson [model, w którym jeden sprzedawca skupuje towar od wszystkich producentów; tu: prywatnych firm, które dostaną licencję na uprawianie marihuany – i arbitralnie ustala cenę].
 
Marihuana będzie sprzedawana w aptekach?
 
Tak.
 
Czyli producent będzie dostarczał marihuanę aptekom. A co z zyskiem? Ten, kto będzie uprawiał, musi przecież zarobić, nawet jeśli nie będzie normalnego rynku marihuany.
 
Pracujemy nad tym. Będą określone limity produkcji zgodnie z oszacowanym popytem, a ewentualne nadwyżki będą służyły badaniom lub trafią do produkcji leków, jak Sativex czy Marinol, w której używa się marihuany.
 
Jaki rodzaj marihuany dominuje na wciąż jeszcze czarnym rynku – bo nowe prawo wchodzi w życie dopiero w czerwcu tego roku?
 
Jesteśmy w trakcie badania nielegalnego rynku, w tej chwili nikt nie ma pewnych danych. Wiemy, że dominuje marihuana kiepskiej jakości, importowana z Paragwaju. To nie znaczy, że ona jest kiepska od początku, ale staje się taka w wyniku nielegalnego transportowania przez 2 tysiące kilometrów w kole samochodowym w temperaturze 70 albo 90 stopni bądź w zbiorniku na paliwo. Czasem leżakuje potem długo, gdzieś upchana, ściśnięta, w złych warunkach; pojawiają się na niej grzyby. Kiedy trafia w końcu na rynek, użytkownik nie może mieć pewności, jakie substancje znajdują się w skręcie, który pali.
 
Ale czarny rynek marihuany raczej nie zniknie. Jak państwo zamierza konkurować z nielegalną marihuaną? Obniżając cenę poprzez subsydiowanie?
 
Możliwe, ale niekonieczne. Rzeczywiście legalna produkcja marihuany będzie trochę droższa niż produkcja tej z Paragwaju. Będziemy konkurować jakością – to po pierwsze. Po drugie, dystrybucja będzie legalna, a więc bezpieczna; zamiast iść do dealera, narażając się na „niespodzianki”, użytkownik pójdzie do apteki. Po trzecie, będziemy utrzymywać taką samą cenę, jaka jest na czarnym rynku – obecnie jeden gram marihuany kosztuje dolara. Sądzimy, że użytkownicy wybiorą drogę legalną: lepsza jakość i bezpieczeństwo za tę samą cenę.
 
A jeśli czarny rynek będzie obniżał cenę?
 
My również to zrobimy. To oczywiste, że gdybyśmy sprzedawali marihuanę drożej, niż można ją kupić na czarnym rynku, część biedniejszych konsumentów pójdzie kupić taniej. Mechanizm ten działa również w przypadku papierosów i alkoholu. Jeśli oficjalne ceny papierosów są zbyt wysokie, część uboższych palaczy kupuje tańsze, gorszej jakości, z przemytu. Z alkoholem – to samo. Dlatego będziemy dbać o to, żeby cena marihuany była dokładnie taka sama, jak na czarnym rynku. Przestępcom trudno będzie ją obniżać. Nielegalna działalność generuje wysokie koszty – kosztuje przede wszystkim ryzyko, a my zamierzamy im to ryzyko jeszcze zwiększyć.
 
A jak zamierzacie stawić czoła krytyce organizacji międzynarodowych? Na przykład ONZ twierdzi, że nowe prawo jest sprzeczne z niektórymi konwencjami, które Urugwaj podpisał.
 
To prawda – nasze prawo jest na pograniczu traktatów, ale uważamy, że jest zgodne z ich duchem. Traktaty mówią „w imię dobrobytu i zdrowia powszechnego stanowimy to i to” – a taki jest przecież cel regulacji produkowania i sprzedaży marihuany. Dzisiaj zdrowie pojmuje się inaczej niż w roku 1950, kiedy pisano i podpisywano ten czy inny traktat. Jeśli ktoś ginie w wyniku wyrównywania rachunków między grupami przestępczym, uważamy to za atak na zdrowie publiczne. Z traktatami jest tak samo jak z przykazaniami – podlegają interpretacji. Naruszenie przykazania „nie zabijaj” interpretuje się inaczej w kontekście zabójstwa z premedytacją i inaczej, gdy dochodzi do obrony koniecznej przed agresorem, w wyniku której agresor ginie.
 
Konwencja dotycząca narkotyków jest jak garnitur skrojony wedle jednej miary na Urugwajczyków, Brazylijczyków, Chińczyków czy Polaków, mimo że mamy różne talie.
 
Konwencje podlegają – w naszym rozumieniu – interpretacji w kontekście konstytucji, kultury, gospodarki każdego kraju.
 
Czytając jeden z twoich wywiadów, odniosłem wrażenie, że nie podoba ci się pomysł, by nowe prawo narkotykowe w Urugwaju traktować jako model dla innych. Dlaczego?
 
Bo uważam, że nowe prawa wyrastają z konkretnych doświadczeń.
 
Ale przecież możemy się uczyć od siebie nawzajem. Urugwaj przyjął jakieś rozwiązania prawne. Portugalia ma nieco inne: tam nie ma monopolu państwa na produkcję i handel marihuaną, lecz zdekryminalizowano konsumpcję wszystkich substancji psychoaktywnych, z kokainą, heroiną i metą włącznie. Na dodatek mają szeroką politykę edukacji, profilaktyki, prewencji, redukcji szkód, leczenia i powrotu „po przejściach” do społeczeństwa. To inne rozwiązanie w szczegółach, ale filozoficzne jądro jest przecież podobne: substancje psychoaktywne nie są niczym dobrym, ale represje przeciwko użytkownikom prowadzą donikąd. Albo: spożycie narkotyków to problem ze sfery zdrowia, a nie kodeksu karnego.
 
Zgoda.
 
Czyli jednak istnieją modele, wzory wypracowane przez jednych, które można aplikować gdzie indziej.
 
Mnie chodzi raczej o przenoszenie rozwiązań z kraju do kraju. Każdy ma nieco inne problemy, inny jest kontekst prawny, społeczny, kulturowy. Studiowaliśmy z uwagą model portugalski i niektóre jego elementy chcemy rozwijać. Ale nigdy nie mieliśmy problemu z konsumpcją heroiny, co było centrum problemu w Portugalii. Dlatego metody radzenia sobie z zastaną sytuacją muszą być w naturalny sposób zróżnicowane.
 
Dam ci inny przykład: nigdy nie karaliśmy konsumentów, więc nasz punkt startu również jest inny niż wielu innych krajów. Dlatego trudno mi radzić, jaką politykę narkotykową ma mieć Argentyna czy Brazylia – i dotyczy to zresztą nie tylko narkotyków. Urugwaj rozdzielił państwo i Kościół w 1917 r., kiedy w Argentynie przysięgano na Biblię. Jesteśmy państwem laickim, mamy liberalną konstytucję – czy powinniśmy pouczać innych? Nie sądzę. Każdy kraj ma suwerenne prawo rozwijać swoją politykę i swoje instytucje. W kwestii narkotykowej przyglądaliśmy się różnym podejściom – w Portugalii, Holandii, w USA eksperymentowi z marihuaną medyczną – i podjęliśmy suwerenne decyzje. Jeśli ktoś jutro zechce zapoznać się z tym, co robimy w kwestii marihuany i wziąć z nas przykład, jesteśmy otwarci, chętnie pokażemy i opowiemy.
 
Jak duże będą plantacje marihuany? Gdzieś czytałem, że dwadzieścia hektarów.
 
Wystarczy dziesięć. Myślimy o intensywnym modelu uprawy i zbiorach bez przerw, żeby zaspokoić potrzeby użytkowników.
 
Dużo firm zgłosiło się po licencję na uprawianie marihuany?
 
Sporo, są wśród nich krajowi producenci – mali, średni i duzi – a także zagraniczni, którzy mają doświadczenia z marihuaną medyczną, np. z Kanady.
 
Jakie będą kryteria przyznawania takiej licencji?
 
Pracujemy nad tym. Celem jest zaspokojenie popytu w kraju, nie myślimy o eksporcie.
 
Podobno Kanada i Izrael wyraziły zainteresownie importem urugwajskiej marihuany.
 
Także Holandia. Ale to nie jest obecnie nasze zmartwienie ani cel. Chcemy, żeby nowa polityka zdezorganizowała organizacje przestępcze, które kontrolują handel narkotykami w naszym kraju.
 
Porozmawiajmy o zagrożeniach. Jakie widzisz ryzyko?
 
Każdy projekt je niesie. Chcemy działać bez pośpiechu i starać się kontrolować wszystkie możliwe aspekty. Mam przekonanie, że jesteśmy dobrze przygotowani.
 
Uciekasz od odpowiedzi. Nie boisz się np. zioło-turystyki? Urugwaj staje się przecież bardzo modnym krajem.
 
Marihuana będzie dostępna tylko dla mieszkańców. Nie trzeba być obywatelem Urugwaju, ale trzeba mieć prawo rezydencji. Sąsiedzi z innych krajów nie będą mogli przyjeżdżać na zakupy.
 
Wyobrażam sobie, że w czasie debat parlamentarnych opozycja tym właśnie straszyła – że Urugwaj stanie się rajem dla palaczy marihuany. Tak właśnie straszono w Portugalii, jednak narkoturystyka się nie rozwinęła.
 
Trudno mi zapewnić, że nikt nie przyjedzie z takim zamiarem, ale w aptece marihuany nie kupi. Pójdzie na czarny rynek, ale to samo może zrobić w swoim kraju, więc to nie jest chyba jakieś duże zagrożenie. Z pewnością nastolatki poniżej 18. roku życia nadal będą się zaopatrywać na ulicy u dealerów, ale to drobny ułamek konsumentów. Będziemy zwalczać nielegalne miejsca sprzedaży, nie ma dwóch zdań. Także dlatego, że tam sprzedaje się kokainę, paco, LSD, amfetaminę i inne substancje wysokiego ryzyka.
 
Zapewne wielu nastolatków będzie mogło kupić lub dostać legalną marihuanę od dorosłych – i to tę dobrej jakości. Mimo wszystko lepiej.
 
Takie rzeczy będą się zdarzały, nic na to nie poradzimy. Z pewnością moje nastoletnie dzieci lepiej wiedzą, gdzie na ulicy kupić marihuanę niż ja.
 
Jaka instytucja będzie kotrolowała produkcję i handel?
 
Instytut Regulacji i Kontroli Cannabis (IRCCA). Nad jego organizacją pacuje obecnie 30 osób z siedmiu ministerstw.
 
To prawda, że aż 60 procent Urugwajczyków sprzeciwia się nowej polityce narkotykowej?
 
Tak.
 
Dlaczego?
 
Nie ma prostej odpowiedzi. Brak wiedzy, dekady polityki prohibicji, strach, który rozsiewają przeciwnicy tej polityki. A strach budzi demony, jest irracjonalny, trudno ze strachem dyskutować.
 
Kiedy tuż po przyjeździe do Urugwaju przeczytałem w prasie tytuły z pierwszych stron o dramatycznie rosnącej przestępczości, miałem przez chwilę wrażenie, że znajduję się w Medellin w czasach Pablo Escobara, a nie w najbezpieczniejszym kraju Ameryki Łacińskiej.
 
Prawica, szczególnie prawicowa prasa, ciężko „pracuje” nad strachem Urugwajczyków.
 
Parę dni temu był w jednej z gazet artykuł o tym, że pewien brazylijski biznesman zamierzał kupić apartament w kurorcie Punta del Este, ale rozmyślił się, ponieważ – jak napisano – nie chce, żeby jego dzieci miały łatwy dostęp do marihuany na ulicy.
 
To bzdury, nie da się tego czytać. Naszym zadaniem jest rozbroić strach, przekonać ludzi, że nie ma się czego bać i warto spróbować innej polityki.
 
Ktoś mi powiedział, że uspokaja doświadczenie wielu krajów, które znosiły karę śmierci i dzisiaj mogą być wzorem nowoczesnych i postępowych postaw. Kiedy znoszono karę śmierci we Francji w 1981 r., większość była przeciwko – aż do 1999 r. Musiało minąć prawie dwadzieścia lat, zanim liczba przeciwników tej kary przewyższyła liczbę zwolenników.
 
Ale jeśli jutro dojdzie do makabrycznej masowej zbrodni, której ofiarami będą np. dzieci, strach i irracjonalne postulaty mogą powrócić. Zbudowanie społecznej legitymacji dla nowej polityki to wielkie wyzwanie dla rządu, partii politycznych i organizacji społecznych, które ją popierają. Ale dobre wiadomości mamy już dziś. Ośrodek badania opinii Factum spytał ankietowanych, dokąd poszliby kupić marihuanę, kiedy nowe prawo wejdzie już w życie: do apteki czy na ulicę do dealera? 78 procent odpowiedziało, że do apteki. A to dobrze wróży na przyszłość.
 
Julio Calzada – socjolog, działacz polityczny Frente Amplio, lewicowej koalicji partii i organizacji, które rządzą w Urugwaju od 2005 r.; obecnie szef Junta Nacional de Drogas – zespołu rządowego, który wprowadza nową, eksperymentalną politykę narkotykową.
 
Artur Domosławski – dziennikarz „Polityki”, w latach 1991–2011 w „Gazecie Wyborczej”; autor książek, m.in. „Gorączki latynoamerykańskiej”, „Kapuścińskiego non-fiction”, „Śmierci w Amazonii”.

źródło: http://m.krytykapolityczna.pl/artykuly/narkopolityka/20140228/calzada-marihuana-nie-jest-zwykly-produkt
Odnośnik do komentarza
Share on other sites

Gość
This topic is now closed to further replies.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Polityka prywatności link do Polityki Prywatności RODO - Strona tylko dla osób pełnoletnich, 18+