Skocz do zawartości
nasiona thc-thc

darmowe nasiona marihuany

Krucjata przeciw coffee shopom


Recommended Posts

Opublikowano

Troche wiadomości odnośnie sytuacji w holandii.Mowa jest tu o "tylnych drzwiach" czyli wejściu sortu od "nielegalnych rolnikow" na magazyny koffików. Swoją drogą zawsze myslałem, że towar w całości pochodzi tylko i wyłacznie z rządowych plantacji ale widocznie tak jest tylko w przypadku marihuany z aptek. Nawet w filmie national geographic mówili, że Arjan jeżdzi zawierac umowy z "utajnionymi dostawcami" czy jakoś tak. Też mi problem. Według mnie jeśli jest tak daleko posunięta depenalizacja/legalizacja to od poczatku do końca wszystko powinno kontrolować państwo a nie tworzyć system dostaw tylnymi dzwiami
 

 

Cytat

 

Krucjata przeciw coffee shopom

Debata na temat legalizacji miękkich narkotyków w Polsce nabiera tempa. Tymczasem Holandia przymierza się do wycofania się z legalizacji narkotykowego nałogu. Koszty społeczne i polityczne okazały się zbyt wysokie. Czy to początek końca coffee shopów?

 

Pod koniec ubiegłego roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że w Holandii można zakazać obywatelom nieholenderskim wstępu do coffee shopów. Jakby w ślad za tym orzeczeniem centroprawicowy rząd premiera Marka Rutte zaproponował na początku tego roku, by obywateli, którzy korzystają z miękkich narkotyków, rejestrować.

 

Coffee shopy, które są holenderskim symbolem swobodnego dostępu do miękkich środków, stałyby się w takiej sytuacji zamkniętymi klubami. Władze od kilku lat "odsuwają" też tego typu miejsca od szkół. Czy te sygnały świadczą, że coś się w holenderskim modelu polityki narkotykowej zmienia?
 
Gedoogbeleid - czyli można, chociaż nie wolno
 
Istotą tego modelu zawsze było założenie, że kryminalizacja tzw. miękkich narkotyków się nie opłaca, bo spycha obrót nimi do podziemia i generuje przestępczość. Prawdziwe społeczne zagrożenie stanowią natomiast narkotyki twarde - i to z ich obrotem oraz konsumpcją należy przede wszystkim walczyć. "Trawa w Holandii jest legalna" - to opinia tyleż powszechna, co nieco upraszczająca. W istocie jednak holenderskie podejście do narkotyków cechują dwa czynniki.
 
Jeden to wspomniany już podział narkotyków na środki twarde i miękkie. Zapisano go już w 1928 r. w tzw. ustawie opiumowej. Była ona wielokrotnie nowelizowana, ale akurat to się w niej nie zmieniło.
 
Kwestia druga to liberalny stosunek właśnie do środków miękkich - czyli pochodnych konopi. W latach 70. państwo w praktyce zdekryminalizowało (mocą nie tyle ustaw, co wytycznych) ich posiadanie na własny użytek. Dlatego ani używanie miękkich narkotyków, ani ich dystrybucja nie nastręczały szczególnych trudności. W całej Holandii zaczęły działać tzw. coffee shopy - dziś jest ich kilkaset - czyli po prostu kawiarnie, w których można się zaopatrzyć w niewielką ilość marihuany czy haszyszu na własny użytek. Każde takie miejsce jest koncesjonowane przez lokalne władze.
 
Państwo po prostu przymyka oko - po holendersku nazywa się to: gedoogbeleid. Ale też nigdy nie było tak, by ta liberalna praktyka nie budziła kontrowersji i dyskusji, zarówno w Europie, jak i samej Holandii. Nie zmieniło się to również w ostatnich latach.
 
Maastricht przeciw narkoturystyce
 
Jako że Holandia pod względem podejścia do narkotyków stanowi liberalną wyspę, pojawić się tu musiało zjawisko turystyki narkotykowej. Problemy z nim związane najłatwiej jest zilustrować na przykładzie Maastricht. Położenie tego miasta, leżącego praktycznie na granicy belgijsko-niemieckiej, czyniło z niego dogodny cel takich podróży.
 
Według władz Maastricht, w pierwszej połowie tamtej dekady lokalne coffee shopy odwiedzało ponad 10 tys. osób dziennie. 70 proc. tej liczby stanowili obcokrajowcy - zwłaszcza z Belgii, Francji i Niemiec. Wpadali do miasta albo "na skręta", albo "po skręta". Takie wyprawy wiązały się z zakłócaniem porządku w centrum Maastricht, jak również z problemem wywozu dużych ilości kupowanych na miejscu narkotyków za granicę. To już nie była tylko wewnętrzna sprawa Holandii.
 
Jako pierwszy wyszedł temu naprzeciw burmistrz miasta, Gerd Leers, który objął urząd w 2002 r. Zaczęto po prostu egzekwować przepisy, na których przestrzeganie dotychczas przymykano oko - a więc np. to, czy coffee shop nie sprzedaje swoim klientom ilości przekraczających limity (jednorazowo kilka gramów narkotyku) albo czy sprawdza wiek klientów. Zaczęto też stosować sankcje - od 3-miesięcznego zakazu działalności za pierwsze uchybienie do zamknięcia na stałe za trzecie. Po pięciu latach z ponad 30 coffee shopów w Maastricht ostała się połowa.
 
Leers rzucił również hasło "wypchnięcia" kafejek z centrum miasta do specjalnych stref na jego obrzeżach. Ten z kolei pomysł oprotestowała Belgia, bo w razie jego realizacji belgijscy obywatele mieliby do holenderskich narkotyków jeszcze bliżej niż dotychczas. Sprawa była powodem dyplomatycznych tarć pomiędzy dwoma krajami.
 
Tylne drzwi dla przestępców
 
Gerd Leers nie był bowiem zwolennikiem zakazów, wzywał natomiast do konsekwencji w stosowaniu prawa. Narkotykowe kafejki bowiem z jednej strony oficjalnie sprzedawały "niewielkie ilości" miękkich środków, z drugiej zaś: realny popyt (zwłaszcza turystyczny) znacząco przekraczał oficjalną podaż tych środków. Po prostu pojawiały się one w obiegu tylnymi drzwiami - a więc nielegalnie.
 
Przykładem systemowych wynaturzeń, które z tego wynikały, była ubiegłoroczna sprawa coffee shopu "Checkpoint" z Terneuzen (w Zelandii, blisko granicy z Belgią). Zamiast dozwolonych 500 g miękkich narkotyków, sklep składował na zapleczu blisko… 200 kg marihuany. Oczywiście sprowadzał ją i następnie sprzedawał nielegalnie, głównie turystom z Belgii i Francji, zresztą przy cichym poparciu lokalnych władz. Właściciel "Checkpoint" został skazany na 10 mln euro grzywny i 16 miesięcy więzienia.
 
Leers krytykował w systemie tę właśnie lukę, przez którą mogła się tam wedrzeć przestępczość. Mówił zatem o stanie prawnym, w którym produkcja narkotyków jest zabroniona, ale nikt nie sprawdza, skąd i w jakich ilościach coffee shopy je biorą. "Jeśli pozwala się piekarzowi, by sprzedawał chleb, nie można mu jednocześnie zabronić kupowania mąki" - obrazowo wyjaśniał w wywiadzie dla AFP.
 
Unia Europejska pozwala zabraniać
 
Władze Maastricht wykonały ważny krok w stronę ograniczenia narkotykowej turystyki - zabroniły obywatelom nieholenderskim wstępu do coffee shopów. Ten zakaz złamał w 2006 r. jeden z właścicieli, Marc Michael Josemans - w efekcie władze po prostu zamknęły jego kafejkę.
 
Przedsiębiorca zaczął się od tej decyzji odwoływać; sprawa trafiła aż do Luksemburga. I Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł w grudniu ubiegłego roku, że zakaz wstępu do coffee shopów dla "nierezydentów" (czyli po prostu: obywateli nieholenderskich) nie jest sprzeczny z unijnym prawem. Wraz z wydaniem tego orzeczenia władze holenderskich miast, które chciałyby pójść za przykładem Maastricht, zyskały poważny argument. Z ulgą odetchnęły władze Roosendaal (Brabancja), gdzie w 2009 r. wszystkie coffee shopy po prostu pozamykano.
 
Znamienne jednak, że lokalni politycy - tacy jak Gerd Leers - nie opowiadali się za metodami represyjnymi, lecz właśnie za konsekwentną dekryminalizacją miękkich narkotyków. Burmistrzowie 10 przygranicznych miast próbowali w 2007 r. przekonywać Belgów i Niemców, że "nieposiadanie coffee shopów wcale nie redukuje popytu na konopie".
 
Być może więc tu i ówdzie toczy się w Holandii walka przeciw turystyce narkotykowej, ale rzadko jest to walka z dostępem Holendrów do miękkich narkotyków.
 
Od szkół z dala
 
Spory nie mają tylko charakteru lokalnego. Pojawiła się też inicjatywa rządowa - wysunął ją gabinet poprzedniego premiera, Jana Petera Balkenende. Ten polityk o konserwatywnych jak na Holandię poglądach nie ukrywał swojego krytycznego stosunku do narkotyków.  Jesienią 2007 r. zaproponował, by coffee shopy, które znajdują się w odległości mniejszej niż 250 m od szkół, zostały albo zamknięte, albo pozbawione zezwoleń na sprzedaż miękkich narkotyków.
 
Propozycja Balkenende została przez lewicę odsądzona od czci i wiary, ale z pewnością nie była głosem wołającego na puszczy. Jeszcze pod koniec XX w. strefę wolną od narkotyków wokół szkół wprowadziła Haga. W Rotterdamie znikły te coffee shopy, które znajdowały się w promieniu 500 m od szkoły - w sumie z ponad 60 kafejek w mieście zamknięta miała być prawie połowa. Najmocniej opierał się Amsterdam, w którym coffee shopy zostałyby dosłownie zdziesiątkowane.
 
Ale jednocześnie rząd Balkenende nie miał nic naprzeciw legalizacji miękkich środków. Postulat odsunięcia ich od szkół nie miał ani oznaczać ich kryminalizacji, ani nawet nie był jej zapowiedzią. A dziennik "NRC Handelsblad" twierdził, że w Rotterdamie zamykanie coffee shopów wcale nie przełożyło się na spadek spożycia miękkich narkotyków. Wnioskował też, że kiedy władze Roosendaal "przykręciły śrubę" kafejkom, sprzedaż miękkich narkotyków wzrosła z kolei w pobliskiej Bredzie.
 
Ta dyskusja toczy się również dziś i pokazuje, że linie podziału w holenderskim sporze o politykę narkotykową wcale nie są wytyczone jasno i raz na zawsze.
 
Oblężona twierdza czyli przypadek Urk
 
Przykładem zupełnie specyficznym, a i pokazującym holenderską różnorodność jest Urk - 18-tysięczne miasteczko na wybrzeżu Morza Północnego. Urk leży w holenderskim "pasie biblijnym" (De Bijbelgordel), czyli na ziemiach zamieszkałych przez konserwatywnych protestantów. O miasteczku zrobiło się głośno na przełomie lutego i marca.
 
Burmistrz Urk, przy poparciu rady miejskiej, zaproponował wówczas zakaz posiadania i zażywania miękkich narkotyków w miejscach publicznych. Najważniejszą przesłanką zakazu miała być ochrona zdrowia dzieci i młodzieży, a karą za jego złamanie - wysoka grzywna.
 
To był chyba pierwszy w Holandii akt lokalnego sprzeciwu wobec nie np. narkoturystyki, która jest ubocznym skutkiem państwowej zasady tolerancji, ale wobec samej zasady. Minister sprawiedliwości Ivo Opstelten ostrzegł już, że wprowadzenie strefy wolnej od miękkich narkotyków na terenie całego miasta jest nielegalne. Ale władze Urk - jak pisał kilka dni temu dziennik "Telegraaf" - nie dają za wygraną. Chcąc egzekwować zakaz, zamierzają m.in. używać psów tropiących.
 
Na tle wielokulturowej i otwartej Holandii religijna społeczność Urk jest integralna i zamknięta. Widać natomiast na jej przykładzie, do jakiego stopnia lokalne władze mogą utrudnić życie właścicielom i klientom coffee shopów. Wszak takie miejsca działają w Holandii właśnie w porozumieniu z władzami lokalnymi. Silne poczucie samorządności staje niekiedy w poprzek państwowej polityki.
 
Ukłon wobec populistów
 
Premier Rutte sprawuje władzę od pół roku. Zapowiadane przezeń pomysły "przymknięcia drzwi" coffee shopów to efekt politycznych ustępstw wobec nacjonalistycznej partii PVV (Partia Wolności) Geerta Wildersa. "Narkotykowe" posunięcia rządu będą z pewnością oprotestowywane: "wolnościowcy" Wildersa z pewnością uznają je za zbyt ostrożne, zaś lewica - za zbyt inwazyjne. Zresztą gabinet Rutte oparty jest na niestabilnej większości i nie wiadomo, czy w ogóle zdąży jakiekolwiek zmiany wprowadzić.
 
Jedno się w holenderskim podejściu do narkotyków z pewnością nie zmieni: to, co większości Holendrów będzie się wydawać konserwatywne, z perspektywy większości Europy nadal pozostanie liberalne.

 

 
Gość
This topic is now closed to further replies.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Polityka prywatności link do Polityki Prywatności RODO - Strona tylko dla osób pełnoletnich, 18+