Skocz do zawartości
thc-thc

centrummarihuany

HolenderskiSkun.pl

Użytkownik
  • Postów

    386
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    5

Treść opublikowana przez HolenderskiSkun.pl

  1. Tomasz Harasimowicz, terapeuta z Monaru mówi "Rz" delegalizacji marihuany. Rz: Rusza rekrutacja chętnych do eksperymentu, który ma zbadać, 
jak marihuana wpływa na ludzki organizm przy wieloletnim spożyciu. 
Z instytutem, który organizuje badania, związane jest stowarzyszenie Wolne Konopie, które z kolei współpracuje 
z Twoim Ruchem Janusza Palikota. Czy to kolejna próba powrotu do tematu legalizacji marihuany? Tomasz Harasimowicz: Wolałbym, żeby takie eksperymenty były prowadzone przez wykwalifikowane placówki medyczne, a nie partie polityczne. Nie ma możliwości legalizacji marihuany przy jednoczesnym przestrzeganiu podpisanych konwencji międzynarodowych. Nieustannie przypominamy o tym politykom. Mówienie o legalizacji to mącenie ludziom w głowach. Można natomiast mówić o depenalizacji posiadania marihuany. Dla wielu nie ma jednak różnicy między delegalizacją a depenalizacją... Depenalizacja nie wprowadza narkotyków do obiegu, a producenci i dystrybutorzy są ścigani tak, jak byli do tej pory. W tym wypadku konsumenci nie są jednak stawiani przed sądem. Ściganie incydentalnych użytkowników jest potwornie kosztowne i mało efektywne. Ścigać należy handlarzy. Ale dopuszczenie stosowania marihuany medycznej to jest chyba pewna forma legalizacji? Oczywiście, można stosować marihuanę w pewnych dawkach, jeśli jest zalecana, i należy to robić. Zresztą są leki na bazie marihuany. Jeżeli lekarz zaordynowałby stosowanie marihuany, która ma pomóc w bólach, to ja się z tym zgadzam, ale niech to będzie oparte na wiedzy medycznej i zaleceniach lekarzy, a nie decyzjach partii politycznych. Marihuana nie może być powszechnie dostępna. Ludzie nie powinni jej zażywać pod pretekstem zwykłego bólu głowy. Temat marihuany jest w Polsce tematem zastępczym? Takie kampanie pojawiają się głównie wtedy, gdy zbliżają się wybory. Tworzy się wówczas pewien cykl rozmów o polityce narkotykowej. O tym zaś trzeba rozmawiać stale i racjonalnie, a przede wszystkim używając argumentów opartych na wiedzy naukowej, a nie na rozgrywkach politycznych. Od marihuany można się uzależnić? Nie bez racji jest ona nazywana narkotykiem. Najczęściej jest stosowana jako środek rekreacyjny, a nie medyczny. —rozmawiała Agnieszka Kalinowska http://www.rp.pl/artykul/17,1111360-Marihuana-nie-moze-byc-powszechnie-dostepna.html
  2. Z pozoru idealna praca: przejeżdżasz z Polski do Holandii do specjalnie wynajętego dla Ciebie domu i jedyne, co musisz robić, to siedzieć i patrzeć jak rosną krzaczki. Może się to jednak skończyć przymusową przeprowadzką. Do aresztu. Według holenderskiej policji coraz więcej imigrantów z Polski i Bułgarii daje się namówić przez holenderskich kryminalistów do pilnowania nielegalnych plantacji konopi. Napisał o tym ostatnio regionalny dziennik Brabants Dagblad. Do tego procederu dochodzi szczególnie często w Tilburgu. Nie jest to przypadek. O tym, że to położone na południu Holandii miasto jest niderlandzką stolicą konopi mojaholandia.nl już pisała:880 milionów euro, to roczne obroty hodowców marihuany z Tilburga i okolic. Co roku obroty wynoszą tu 880 mln euro! Część z tych pieniędzy trafia, jak się okazuje, również do kieszeni polskich narkotykowych „gastarbeiterów”: W Tilburgu dwóch Polaków chciało zarobić część z 880 milionów euro. Zjawisko to się nasila. Jeszcze szybciej niż Polaków-Pilnujących-Rosnącego-Zioła przybywa Bułgarów wynajmowanych do tego zadania. - Obserwujemy narastanie tego zjawiska. Doszliśmy już do takiej sytuacji, że trafiamy na Bułgarów, których już raz na tym przyłapaliśmy - Brabants Dagblad cytuje słowa jednego z policjantów. Bułgarzy podobno wyspecjalizowali się w ochranianiu plantacji w małych, prywatnych domach, zaś specjalizacją Polaków jest ochranianie wielkich magazynów. Czasami zdarza się, że Polacy-Pilnujący-Rosnącego-Zioła śpią w wielkich magazynach tuż obok setek krzaczków konopi – pisze gazeta. źródło: http://mojaholandia.nl/artykul/uwazaj-nie-daj-sie-wrobic-w-pilnowanie-plantacji-konopi
  3. Światowe wysiłki mające na celu udaremnienie handlu narkotykami zakończyły się fiaskiem i nadszedł czas na radykalną zmianę myślenia - twierdzi grupa uczonych i polityków, m.in. laureaci ekonomicznego Nobla, były sekretarz stanu USA i brytyjski wicepremier. - Czas zakończyć "wojnę z narkotykami" i masowo przekierować środki, przeznaczając je na skuteczne, poparte dowodami działania, które opierają się na dokładnej analizie ekonomicznej - czytamy w przedmowie do opublikowanego we wtorek raportu London School of Economics (LSE) na temat globalnych polityk antynarkotykowych. Porzucić represyjne i jednolite podejście Wśród sygnatariuszy znalazło się m.in. pięciu noblistów z dziedziny ekonomii, w tym Kenneth Arrow, Christopher Pissarides i Thomas Schelling, a także były szef amerykańskiej dyplomacji George Schultz, brytyjski wicepremier Nick Clegg i były wysoki przedstawiciel do spraw wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE Javier Solana. Wezwali oni ONZ do porzucenia "represyjnego i jednolitego podejścia" do problemu handlu narkotykami. Jako powód podali masowe wtrącanie do więzień osób skazanych za przestępstwa narkotykowe w USA, korupcję i przemoc w krajach rozwijających się, a także epidemię HIV w Rosji. 40 proc. więźniów ma wyrok za narkotyki W przedmowie do raportu naukowcy i politycy napisali, że "ONZ powinna teraz przejąć inicjatywę w promowaniu nowych ram współpracy międzynarodowej, opartych na podstawowym założeniu, że w różnych krajach i regionach będą sprawdzać się różne polityki". ONZ w 2016 roku zorganizuje szczyt poświęcony polityce antynarkotykowej. Z raportu LSE wynika m.in., że działania przeciwko handlowaniu kokainą w Kolumbii przyczyniły się do 46-procentowego wzrostu morderstw związanych z narkotykami w Meksyku, gdyż handel przesunął się na północ. Ponadto autorzy raportu twierdzą, że ok. 40 proc. z 9 mln więźniów na świecie trafiło za kratki za przestępstwa związane z narkotykami. Niektóre kraje Ameryki Południowej już odchodzą od prób wyeliminowania narkotyków poprzez zakazy. Parlament Urugwaju w grudniu ub.r. zezwolił na uprawę, sprzedaż i palenie marihuany. Prezydent Kolumbii apeluje o debatę na temat alternatyw dla wojny z narkotykami. Z kolei według prezydenta Gwatemali jego kraj jeszcze w tym roku może przedstawić plan zalegalizowania produkcji marihuany i maku. źródło: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,15906698,Noblisci_i_politycy__Czas_skonczyc__wojne_z_narkotykami__.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_TokFm
  4. Kenneth Thompson, szef brooklyńskiej prokuratury, poinformował komisarza nowojorskiej policji Billa Brattona, że podległe mu sądy będą oddalać sprawy dotyczące posiadania małej ilości marihuany. Bratton oświadczył jednak, że jest przeciwny dekryminalizacji marihuany. Według propozycji przedstawionej przez Kennetha Thompsona, dzięki takiemu rozwiązaniu znacznie zmniejszy się obciążenie sądów sprawami dotyczącymi drobnych wykroczeń, przez co sędziowie i prokuratorzy będą mogli więcej czasu poświęcić poważnym procesom. Zgodnie z założeniami prokuratora okręgowego z Brooklynu sądy mają oddalać wszystkie sprawy przekazane przez policję i dotyczące drobnych naruszeń prawa, do których zalicza się m.in. posiadanie małej ilości marihuany. Dzięki temu osoby, zwłaszcza młode, które wcześniej nie łamały prawa, nie będą miały kontaktu ze światem przestępczym. Niestety, propozycja Kennetha Thompsona nie spotkała się ze zbyt entuzjastycznym przyjęciem przez komisarza NYPD. Mimo że Bill Bratton, cytowany przez "New York Times", powiedział, że będzie przeprowadzał rozmowy z poszczególnymi prokuratorami w celu znalezienia najlepszego rozwiązania tego problemu, to podkreślił także, że jest zdecydowanie przeciwny dekryminalizacji marihuany. Jednak zwolennikami memorandum Thompsona, będącego cichym przyzwoleniem na posiadanie niewielkiej ilości marihuany, są prezydent Brooklynu Eric Adams oraz Dan Riffle, dyrektor Federal Policies for the Marijuana Policy Project. "To jest dobra decyzja prokuratora okręgowego – oświadczył Eric Adams. – Zachęcam do zrobienia tego śmiałego kroku, aby zatrzymać kryminalizację naszej młodzieży. Aresztowanie młodych ludzi za posiadanie niewielkiej ilości marihuany znacznie obciąża nasz system prawny oraz prowadzących poważne procesy". W podobnym tonie wypowiedział się Dan Riffle. "Jako były prokurator wiem, że nasi stróże prawa mają ważniejsze rzeczy do zrobienia niż aresztowanie i karanie ludzi za posiadanie czegoś, co jest mniej szkodliwe niż alkohol. Zdecydowana większość Amerykanów uważa, że używanie marihuany nie powinno być przestępstwem, a sondaże wskazują, że większość z nich wolałaby, żeby jej produkcja i dystrybucja była uregulowana prawnie, a sprzedaż opodatkowana. Pomysł Thompsona jest pierwszym i dobrym krokiem w tym kierunku" – podkreślił Riffle. W 2012 roku na Brooklynie za posiadanie niewielkich ilości marihuany aresztowano 12 732 osób. Wśród nich 90 procent stanowili Afroamerykanie. Według danych brooklyńskiej prokuratury w roku ubiegłym aresztowano 8500 osób, z czego "więcej niż dwie trzecie procesów sądowych zakończyło się oddaleniem sprawy". źródło: Ciche przyzwolenie na marihuanę? -*Nowy Dziennik - Polish Daily News - wydarzenia, informacje, wiadomości
  5. Portal dailymail.co.uk, cytując badania, donosi, że palenie marihuany może potencjalnie powodować groźne dla życia uszkodzenie serca i tętnic palaczy w młodym i średnim wieku. Francuscy naukowcy przebadali prawie 2000 pacjentów z problemami medycznymi związanymi z używaniem konopi. Udało się zidentyfikować 35 przypadków poważnych powikłań sercowo-naczyniowych. Ponadto, zarejestrowano 20 ataków serca i 10 razy odnotowano problemy z tętnicami w kończynach i 3 wpływające na naczynia krwionośne w mózgu. Wniosek dla naukowców jest prosty - palenie marihuany może spowodować potencjalnie śmiertelne uszkodzenie serca i tętnic . Większość pacjentów stanowili mężczyźni, a średnia wieku wynosiła 34,3 lata. - Opinia publiczna uważa, marihuana jest nieszkodliwa, ale informacje o zagrożeniu zdrowotnym wynikające z używania marihuany muszą być rozpowszechnione, a odpowiedzialność za to musi spocząć na podmiotach świadczących opiekę zdrowotną. - mówił dr Emilie Jouanjus z Uniwersytetu w Tuluzie, prowadzący badania. - To nieoczekiwane odkrycie zasługuje na dalsze analizy, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że zastosowanie lecznicze marihuany staje się coraz bardziej powszechne, a niektóre rządy wręcz zalegalizowały narkotyk - dodał. Wyniki badań przedstawiono w najnowszym wydaniu Journal of the American Heart Association . Naukowcy przyjrzeli się przypadkom poważnych problemów zdrowotnych związanych z konopiami indyjskimi, zarejestrowane przez francuski Addictovigilance Network, który monitoruje stosowanie narkotyków, między 2006 i 2010. Wskazują one, że ludzie z wadami układu krążenia okazały się być bardziej podatne na szkodliwe działanie marihuany. - Mamy teraz niepodważalne dowody na rosnące ryzyko działań niepożądanych na układ krążenia z powodu marihuany, szczególnie u młodych ludzi - podkreślał Dr Jouanjus. - Dlatego tak ważne jest, aby lekarze, w tym kardiolodzy, zdawali sobie sprawę z tego i rozważyli używanie marihuany jako jedną z potencjalnych przyczyn chorób u pacjentów z problemami układu sercowo-naczyniowego - dodał na zakończenie. źródło: http://www.wprost.pl/ar/445396/Marihuana-powoduje-problemy-z-sercem-Nowe-badania/
  6. Słodycze, kanapki, napoje gazowane – wszystkie te produkty można kupić w tysiącach automatów. Mieszkańcy Kolorado od przyszłego tygodnia będą mogli kupić z nich także...marihuanę do celów leczniczych. Pod warunkiem oczywiście, że będą mieli przy sobie specjalną kartę magnetyczną, która uprawnia do zakupu. Do realizacji planu Kolorado przygotowywało się przez kilka miesięcy. W końcu, w ubiegły piątek w miejscowości Avon w tym stanie, postawiono pierwszą "vending machine" z marihuaną do celów medycznych. Z maszyny o nazwie Zazz można będzie kupić nie tylko samą marihuanę, ale także rozmaite produkty, które zawierają ją w składzie. – Wiele osób może spojrzeć na tę maszynę i stwierdzić, że to najzwyklejsza maszyna na świecie. Bardzo by się jednak pomylili – mówi Stephen Shearin, którego firma American Green zaprojektowała maszynę. Szef American Green zapowiada, że to dopiero początek. – Zaczynamy z tą maszyną i ruszamy w podróż w przyszłość. Sądzę, że to dobry pomysł na początek, jesteśmy bardzo podekscytowani – dodał. "Zazz" zostanie zaopatrzone w produkty z lokalnego sklepu "Herbal Elements". Jego właściciel Greg Honan uważa, że dzięki maszynom łatwiej będzie rozliczać zapasy i zwalczać kradzieże. źródło: http://natemat.pl/98429,medyczna-marihuana-prosto-z-maszyny-na-razie-tylko-w-usa
  7. Stanowisko nauki rozmija się z nastawieniem środowiska medycznego w Polsce. Z homeopatii, której skuteczność jest na poziomie placebo, robi się u nas dyscyplinę akademicką. Z marihuany, pomagającej w wielu chorobach - groźny narkotyk. Rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego - uczelni, która zapowiedziała otwarcie studiów podyplomowych z homeopatii - nie widzi problemu w tym, że otwarcie promuje pseudonaukę. Jego zdaniem problem nie istnieje, ponieważ "homeopatia wykładana jest na wielu europejskich uniwersytetach". Innymi słowy, ważniejsze od nauki jest prawo precedensu. Albo prawa ekonomii, bo skoro homeopatia się sprzedaje, to czemu by się nią nie zająć? Bardzo możliwe, że właśnie o pieniądze tu chodzi. Przypomnę, co napisałem w artykule o placebo: „Większość badań wykazuje, że homeopatia jest warta tyle, ile czysta woda czy pigułka z cukru. Mimo to preparaty homeopatyczne są sprzedawane w aptekach, a te »najsilniejsze« nawet na receptę. Placebo jest po prostu zbyt zyskowne dla branży farmaceutycznej, by chciała z niego zrezygnować.” Od tamtej pory stanowisko nauki się nie zmieniło: homeopatia nadal nie działa. Działa natomiast marihuana i to na zadziwiająco szerokie spektrum chorób (dziękuję dr Zatońskiemu za link): od migreny, padaczki i ADHD, przez stany wyniszczenia w przebiegu AIDS i stwardnienia rozsianego, po być może nawet leczenie nowotworów, aczkolwiek w tym przypadku potrzebne byłyby jeszcze wieloletnie badania. Tych jednak się nie robi, bo marihuana w wielu krajach - także w Polsce - uważana jest za groźny narkotyk i nie widać realnej szansy na zalegalizowanie jej medycznego, ściśle kontrolowanego zastosowania. Po raz kolejny więc racjonalne myślenie przegrywa z pseudonauką i uprzedzeniami. Dlaczego tak się dzieje? Rozmawialiśmy kiedyś o tym w TOK FM i wniosek jest jeden: trzeba edukować, dyskutować i przypominać, że w nauce liczą się dowody, a nie "widzimisię". Może dotrze to kiedyś do polskich decydentów. źródło: http://www.focus.pl/czlowiek/homeopatia-nie-leczy-za-to-marihuana-tak-blog-11095?utm_source=focus&utm_medium=boksy&utm_campaign=hity
  8. Znany nie tylko z działalności stricte inwestycyjnej, ale i angażowania się w aktywność społeczną George Soros wsparł finansowo inicjatywę na rzecz legalizacji marihuany. Jak donosi „The Washington Times”, w ciągu ostatnich 20 lat amerykański inwestor wsparł organizacje prolegalizacyjne kwota 80 milionów dolarów. 84-letni miliarder swoich dotacji dokonuje za pośrednictwem Fundacji Społeczeństwa Otwartego, która co roku przekazuje 4 miliony dolarów na konta Drug Pollicy Alliance. Soros wspiera też opowiadające się za legalizacją American Civil Liberties Union oraz Marijuana Policy Project. - Nasze prawa antynarkotykowe w oczywisty sposób robią więcej szkody niż pożytku. Kryminalizacja mariuany nie przeszkodziła jej w osiągnięciu statusu najpowszechniej stosowanego narkotyku w USA i innych krajach. Skutkowało to jednak licznymi negatywnymi konsekwencjami niosącymi duże koszty – pisał Soros w październiku 2010 r. na łamach „WSJ”. Innym znanym miliarderem, który aktywnie wspierał legalizację narkotyku był Peter B. Lewis. Zmarły w ubiegłym roku prezes Progressive Insurance co. na cel ten przekazał 40 mln dolarów. Obecnie marihuana do celów rekreacyjnych jest legalna jedynie w dwóch stanach – w Kolorado i Waszyngtonie. W pierwszym ze stanów tylko w ciągu dwóch pierwszych miesięcy dostępności narkotyku z tytułu opłat i podatków władze zainkasowały 2 miliony dolarów. Do grona tego już niebawem dołączyć mogą Oregon i Alaska, gdzie zaplanowano referendum. W stanach tych póki co marihuana dostępna jest jedynie do celów medycznych. W grupie tej znajdują się jeszcze Arizona, Kalifornia, Connecticut, Delaware, Hawaje, Illinois, Maine, Massachusetts, Michigan, Montana, Nevada, New Hampshire, New Jersey, Nowy Meksyk, Rhode Island I Vermont. źródło: http://www.bankier.pl/wiadomosc/George-Soros-daje-miliony-na-legalna-marihuane-3098019.html
  9. Tak długo czekaliśmy na to, aby móc Was poinformować o, jak na razie, małym ale jak ważnym sukcesie w walce z jedną z najgorszych form nowotworów znanych ludzkości – glejakowi mózgu. Jakub jest chory na złośliwą formę raka, w postaci glejaka – jest to bardzo agresywny i śmiertelny nowotwór, który w bardzo szybkim tempie zabija swą ofiarę – bez wyjątków. Jakub posiada Skąpodrzewiaka Wielkopostaciowego IV stopnia, nieoperowalnego, który został wykryty na przełomie grudnia/listopada 2012r. Po wykryciu nowotwór miał rozmiar 6,5cm, została przeprowadzona operacja wycięcia go w 80% w Niemczech. Niestety, po paru tygodniach, nowotwór powrócił ze zdwojoną siłą. Guz odrósł w bardzo szybkim tempie do 4,3cm, lekarze w Polsce po 3 miesiącach nieskutecznej chemioterapii dali mu wyrok – maksymalnie 6 miesiące życia, proponując kolejną chemioterapię zaznaczając, że raczej mu nie pomoże a przedłuży mu jedynie życie w torturach o parę miesięcy. Jakub i jego ojciec, wciąż wierząc w możliwość pokonania nowotworu, postanowili zrezygnować z chemioterapii, która nie była w tym wypadku skuteczna na żadnym etapie leczenia. Wybrali medycynę naturalną, przez środowisko medyczne zwane – alternatywną. Postanowili leczyć się olejem konopnym – jest to wyekstrahowana substancja, płynna żywica, którą okraszone są kwiaty konopi indyjskiej. Zawiera kanabinoidy – jak się okazuje związki odpowiedzialne za skuteczne leczenie wielu schorzeń, z którymi obecna, konwencjonalna medycyna sobie nie radzi tj. choroba Parkinsona, Alzheimer, Epilepsja, Jaskra, Nowotwory oraz wiele innych. Jakub jest prawdopodobnie pierwszym pacjentem w Polsce używającym oleju z konopi do wyleczenia tak poważnej choroby, a co najważniejsze – leczenie to postępuje w dobrym kierunku! Żyje już trzy miesiące dłużej niż brzmiał wyrok lekarzy, a jego stan zdrowia wciąż się poprawia! Kuba jest w doskonałej kondycji psychofizycznej. Żyje już 3 miesiące dłużej niż dawali mu lekarze! 23.12.2013r. Jakub był na Tomografii Komputerowej, z której wynikało, iż nowotwór od czasu, gdy aplikowany jest mu olej (1,5 miesiąca) przestał się rozrastać. W okresie, który upłynął winien urosnąć 1,5-2 cm, co równałoby się z wyrokiem śmierci dla Jakuba. Lekarze są, delikatnie mówiąc, zaskoczeni i z niedowierzaniem patrzą się jak nasz pacjent odzyskał wigor do życia, przybrał na wadze, ma apetyt, zaczął żartować, jak dawniej, widać, że chce żyć i walczyć w przeciwieństwie do stanu podczas brania chemii kiedy się już poddał i chciał umierać. Największym i oczywistym problemem w kontynuowaniu kuracji jest brak środków finansowych! Należy zaznaczyć, że z tych względów Jakubowi przez 1,5 miesiąca podawana była zaledwie połowa zalecanej dawki oleju. Dopiero teraz, gdy udało się uzbierać odpowiednią ilość środków zapewniono mu kurację pełną dawką na kolejny miesiąc! Aby spróbować wyleczyć tak bardzo rozwiniętego glejaka należy aplikować przynajmniej 60 gramów oleju RSO (98% THC, 2% CBD) oraz 60 gramów ECO (50% THC i 50% CBD) przez 3 miesiące. Dla pacjentów, którzy brali chemię często potrzeba dwa razy więcej oleju aby wrócić do zdrowia, po wyleczeniu trzeba jeszcze przynajmniej rok spożywać olej codziennie. Przed Jakubem jeszcze długa droga odzyskiwania sprawności i zdrowia jednak my, jak i on sam, wierzymy w to, że dojdziemy do mety wspólnie, tak jak chociażby Kristian Marie czy mały Brian. Teraz jednak trzeba twardo stąpać po ziemi i walczyć o każdy kolejny miesiąc kuracji dla Jakuba. Aby rzeczywiście spróbować wyleczyć Jakuba potrzebujemy najlepszej jakości olejów, które niestety kosztują sporo i są trudne w uzyskaniu. Musimy uzbierać 6800 EUR, aby zapewnić Jakubowi pełną kurację, dlatego jeżeli chcesz pomóc wyzdrowieć Jakubowi, a zarazem chcesz wziąć udział w przecieraniu szlaków innym potrzebującym, w końcu jeśli chcesz przyłożyć się do zmiany świadomości społeczeństwa wspomóż leczenie Jakuba wpłacając środki na poniższe konto. Każda złotówka się liczy! Jak Jakub wyzdrowieje będzie to najważniejsza forma dziękczynienia za pomoc ! Będzie to również przykład mocy oleju z konopi indyjskiej, która powoduje reemisję nowotworu! Będzie to przełom! źródło: konopialeczy.pl
  10. David Nutt to znana postać. Kilka lat temu zwolniono go ze stanowiska głównego doradcy brytyjskiego rządu ds. polityki narkotykowej, bo powiedział prawdę. Znany psychiatra mówił wówczas, że wiele alkohol i nikotyna szkodzą bardziej niż wiele nielegalnych używek takich jak marihuana i LSD, i należałoby to brać pod uwagę przy tworzeniu polityki narkotykowej. Zdania nie zmienił i od lat jest niezmordowanym rzecznikiem legalizacji marihuany i rozsądnego podejścia do sprawy, bo dzisiaj jest ono wybitnie nierozsądne. Psychiatra zwraca uwagę, że to wiedza, a nie emocja powinna stać u podstaw polityki narkotykowej, a dziś jest ona oparta na przesądach i wywiera na przykład bardzo negatywny wpływ na badania neurobiologów, w tym te, których przedmiotem jest opracowanie metod leczenie chorób Alzheimera i Parkinsona. Ale też – to dotknęło Nutta osobiście – np. leczenia depresji. Psychiatra osiągał ciekawe wyniki stosując psylocybinę, obecną w grzybkach halucynogennych, do zwalczania tej ciężkiej choroby. Podczas dzisiejszego wystąpienia na Uniwersytecie Cardiff Nutt mówił tak: „Z mojego punktu widzenia prawo o nielegalności narkotyków poważnie ogranicza badania naukowe i medycynę, i reprezentuje najgorszy przypadek cenzury od czasu, gdy kościół katolicki zakazał teleskopu.” Zwracał uwagę, że obecna polityka jest oparta jedynie na emocjach i odwołaniu do moralności (choć zmniejszanie szansy na znalezienie leku na Alzheimera z pewnością moralne nie jest), a nie ma żadnego oparcia w badaniach naukowych i rzeczywistych mechanizmach działania społeczeństwa. I w sumie mówił to co zawsze, i to wszyscy w miarę orientujący się w temacie powtarzają od lat. Mówią: jedyni ludzie, którzy zyskują na delegalizacji marihuany to ci, którzy czerpią milionowe zyski z handlu nią. I może jeszcze ci, którzy żyją z tego, że próbują ich łapać. Wszyscy inni przegrywają, a żadnym odkryciem jest stwierdzenie – za które Nutt stracił pracę – że marihuana szkodzi mniej niż wódka, a porównywać efekty społeczne zażywania ich obu, to jak przystawiać mrówkę do słonia. Mimo to decydenci nie potrafią zebrać się na odwagę, by problem – bo kiedy za posiadanie niewielkich ilości stosunkowo nieszkodliwego narkotyku łamie się ludziom życie wysyłając ich do więzień – rozwiązać głową, a nie z pomocą emocji. W Polsce to nie dziwi, bo granie na emocjach to u nas specjalność domu. Trochę bardziej dziwi, gdzie indziej. Choć są miejsca, gdzie to powoli się zmienia. U nas na razie zmienia się niewiele, choć można mieć nadzieje, że słowa mądrych ludzi – takich jak choćby prof. Jerzy Vetulani – zadziałają jak kropla, która drąży skałe i pozwolą na wprowadzenie rozsądnej i skutecznej polityki narkotykowej. Ich słowa mają siłę. W tym wypadku łamią tabu. A jego złamanie będzie pierwszym krok do zmiany. źródło: http://socjobiolog.pl/slynny-psychiatra-za-legalizacja-marihuany/
  11. Kolejne państwo Ameryki Łacińskiej zmienia kurs w polityce antynarkotykowej. Chile uzna marihuanę za narkotyk miękki. Chile, jeden z najbardziej konserwatywnych krajów Ameryki Łacińskiej, zamierza zmienić kurs wobec marihuany o 180 stopni. Socjalistyczny rząd Michelle Bachelet chce wycofać marihuanę z listy narkotyków twardych, gdzie figuruje ona obok heroiny, kokainy czy metamfetaminy, i uznać ją za narkotyk miękki. W 2008 wpisał ją na ową listę rząd tej samej pani Bachelet w jej poprzedniej kadencji (2006-10). W Chile używanie marihuany w celach osobistych nie jest zakazane, ale karane są uprawy i handel. - Kiedyś umieszczenie marihuany na liście twardych narkotyków wydawało się słuszne, ale minęło osiem lat i wiele się zmieniło. Rząd wyda dekret wykreślający marihuanę z tej listy i rozpatrzy legalne stosowanie jej w celach terapeutycznych - oświadczyła minister zdrowia Helia Molina. Juan D. Acosta, spec od prawa karnego, uważa, że samo uznanie marihuany za lekki narkotyk jest konieczne, ale nie idzie dość daleko: - To jasne, że konopie indyjskie nie mogą być traktowane tak samo jak LSD, amfetamina czy kokaina, ale wyjęcie ich z listy nie zmniejszy automatycznie kar za ich uprawę czy drobny handel. To wymaga odrębnej reformy prawa karnego. Héctor Hernández, profesor prawa karnego w Santiago, zgadza się: - Kary są zupełnie nieproporcjonalne do szkodliwości. Nie wolno mieszać bardzo groźnych dla zdrowia i uzależniających narkotyków z takimi jak marihuana, która podobnych skutków nie powoduje. Rząd pani Bachelet chce otworzyć w kraju debatę o liberalizacji narkotyków podobną to tej, która od kilku lat toczy się w Meksyku, Argentynie, Brazylii czy Kolumbii. Ma na to duże szanse, bo projekt uznania marihuany za narkotyk lekki zgłosił już poprzedni, prawicowy rząd prezydenta Sebastiana Pinery, ale nie zdążył go przeprowadzić. W ostatnich latach właśnie kraje Ameryki Łacińskiej najbardziej nalegają na zmianę światowej polityki narkotykowej, a śmiałe zmiany zaczynają od siebie. Najdalej, jak dotąd, poszedł Urugwaj, który rok temu zalegalizował i objął kontrolą państwa uprawy i handel marihuaną. W innych krajach wolne od kary jest spożycie i posiadanie drobnych ilości narkotyków dla celów osobistych. W połowie marca kraje te zażądały zmian w polityce międzynarodowej na konferencji ONZ w Wiedniu. Szef komisji ONZ ds. narkotyków Jurij Fiedotow przyznał, że w wojnie przeciw narkotykom świat poniósł klęskę, bo od ostatniej konferencji ONZ w 2009 r. nie udało się ograniczyć ani spożycia, ani handlu narkotykami. Jan Eliasson, z-ca sekretarza generalnego ONZ, oświadczył, że narkobiznes obraca rocznie na świecie kwotą 320 mld dolarów, ale ofiarami wojny padają nie rekiny szmuglu, lecz ludzie najbiedniejsi i najsłabsi. Najgłośniej za wycofaniem się z bezwzględnej wojny występowali ministrowie Kolumbii i Meksyku, dwóch krajów, gdzie narkobiznes zbiera najwięcej ofiar i najwięcej kosztuje państwo. - Prowadzimy wojnę w tempie telegrafu, a rzeczywistość zmienia się z prędkością szerokopasmowego internetu. Upór przy likwidowaniu naturalnych upraw narkotykowych, np. koki czy maku, jest ślepą utopią - mówił delegat Kolumbii Alfonso Gómez Méndez. Nową politykę ONZ ma szanse sformułować na specjalnej konferencji za dwa lata. - Einstein mawiał, że najgorsze szaleństwo polega na upieraniu się, że to samo postępowanie przyniesie wreszcie inny rezultat - oświadczył były prezydent Kolumbii Ernesto Samper. - Tak właśnie zachowywaliśmy się przez ostatnie 100 lat. Dobrze, że Ameryka Łacińska próbuje to zmienić. Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,15686313,Chile_mieknie_w_sprawie_marihuany.html#ixzz2x3hsmA00
  12. Alabama zalegalizowała medyczną marihuanę. Gubernator Robert Bentley już zapowiedział, że podpisze przyjęte prawo. Oznacza to, że w Alabamie będzie można posiadać wyłącznie przepisane i medyczne ekstrakty z marihuany, znane jako cannabidiol (CBD). W 1972 r. amerykański Kongres uznał, że olej z CBD nie ma medycznych właściwości i go zakazał. Dzisiaj jednak medyczna marihuana jest już legalna w 20 stanach Ameryki. źródło: http://www.huffingtonpost.com/2014/03/20/alabama-medical-marijuana_n_5003301.html
  13. 135 tys. zł za niesłuszny areszt domaga się Andrzej Dołecki, lider Wolnych Konopi. Jeśli sąd przyzna mu rację, za jego trzymiesięczny pobyt za kratami zapłacą podatnicy. Mec. Bogumił Zygmont złożył wczoraj w sądzie okręgowym wniosek o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Roszczenia swojego klienta wycenił na 135 tys. zł. Z tej sumy 9 tys. zł to utracone zarobki, reszta to rekompensata za 84 dni spędzone w areszcie - po 1,5 tys. zł za każdy. - To rozsądna, niewygórowana kwota - mówi adwokat. - A jednocześnie, zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego, kwota, która ma odczuwalną wartość, nie symboliczną. Andrzej Dołecki, szef Stowarzyszenia Wolne Konopie, został zatrzymany przez policję 1 maja 2012 r. Tego dnia wybierał się na kongres Ruchu Palikota (obecnie Twój Ruch). Partia i stowarzyszenie od dawna współpracują w kwestii liberalizacji prawa antynarkotykowego. Dołecki miał być honorowym gościem kongresu. Zamiast do Sali Kongresowej pojechał jednak do Pałacu Mostowskich, siedziby stołecznej policji. Dwa dni później siedział już w celi aresztu Warszawa-Służewiec, bo Sąd Rejonowy w Pruszkowie uznał argumenty tamtejszej prokuratury i zdecydował się go aresztować. Według śledczych w listopadzie 2011 r. Dołecki miał kupić 2 kg marihuany od Grzegorza T., zaś między październikiem 2011 a marcem 2012 r. - kilogram marihuany od Łukasza W. Dowodem były wyjaśnienia złożone przez obu mężczyzn, u których dzień wcześniej policja znalazła krzewy konopi. Dołecki poszedł siedzieć, ci którzy go obciążyli, zostali na wolności. W marcu 2013 r. prokuratura doszła do wniosku, że ma zbyt mało dowodów, by oskarżyć lidera Wolnych Konopi. I umorzyła sprawę przeciwko niemu. Dołecki jednak się odwołał. Chciał, by podstawą umorzenia był nie brak dowodów, ale fakt, że nie popełnił przestępstwa. Formalnie to drobiazg, ale dla kogoś, kto czuje się niewinny, istotna różnica. W sierpniu prokuratura przyznała mu rację. Już po pierwszym umorzeniu dwaj plantatorzy, którzy swoimi wyjaśnieniami obciążyli Dołeckiego, przyznali, że nic od nich nie kupował. Przedstawienie takiej wersji wydarzeń mieli im zasugerować policjanci z wydziału antynarkotykowego stołecznej policji. Łukasz W. bał się, że trafi za kraty. Za dwa tygodnie miał komunię dziecka, nie chciał też stracić stałej pracy. Grzegorz T. miał małe dziecko i bardzo skomplikowaną sytuację rodzinną. Aresztowanie mogłoby oznaczać dla bliskich poważne kłopoty. Podczas kolejnego przesłuchania w prokuraturze przyznał, że jeden z policjantów miał powiedzieć jego żonie: "Jeśli powie to, co chcemy usłyszeć, to wyjdzie po 48 godzinach". Zarówno Łukasz W., jak i Grzegorz T. mówili o psychologicznych zagrywkach, których używali funkcjonariusze, by nakłonić ich do obciążenia Dołeckiego. Łukasz W. miał usłyszeć od policjantów: "To nie o ciebie chodzi", a Grzegorz T.: "To nie ty jesteś celem". Andrzej Dołecki jest pewien, że trafił za kratki, bo policja chciała ograniczyć aktywność jego stowarzyszenia podczas Euro 2012. Wolne Konopie zapowiadały na ten czas demonstracje. Dlatego już w maju ub.r. razem ze swoim mecenasem zapowiadał złożenie wniosku o odszkodowanie za niesłuszny areszt. Z powodów proceduralnych udało się to zrobić dopiero teraz. Adw. Bogumił Zygmont wylicza we wniosku dolegliwości i krzywdy, jakich doznał jego klient w areszcie przy ul. Kłobuckiej. Pisze m.in., że: ? przebywał w zamkniętej, źle wentylowanej celi przez 23 godziny na dobę, przysługiwała mu tylko godzina spaceru; ? strażnicy nie zapewnili mu bezmięsnego wyżywienia (jest wegetarianinem), przez co jadł mniej niż inni aresztanci; ? z kąpieli mógł korzystać raz w tygodniu, z pralni raz w miesiącu, a z biblioteki ledwie raz podczas całego pobytu; ? przydzielono go do celi, w której był człowiek z zaburzeniami psychicznymi, który potrafił w środku nocy stać nad pryczą Dołeckiego i się w niego wpatrywać, co - zdaniem adwokata - pozbawiło Dołeckiego poczucia bezpieczeństwa. Ale najważniejsze (oprócz pozbawienia wolności) jest zdaniem mecenasa to, że na szwank została narażona wiarygodność Andrzeja Dołeckiego. Lider Wolnych Konopi, oprócz tego, że kieruje stowarzyszeniem, jest także zawodowym doradcą i lobbystą. Dołecki ma też realną szansę, żeby wkrótce zasiąść w ławach poselskich. Wanda Nowicka, obecna wicemarszałkini Sejmu, startuje w majowych wyborach do europarlamentu. Jeśli zdobędzie mandat, jej miejsce w Sejmie przejmie właśnie lider Wolnych Konopi. W wyborach w 2011 r. Dołecki miał trzeci wynik na warszawskiej liście Ruchu Palikota. Do parlamentu dostali się wówczas Janusz Palikot i Nowicka. źródło: http://m.warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,106541,15651903,84_dni_nieslusznie_w_areszcie__lider_Wolnych_Konopi.html?piano_d=1
  14. Legalna branża narkotykowa przeżywa w Kolorado złoty okres. Od stycznia sprzedaż marihuany w celach leczniczych wzrosła tam aż o 300 proc. Firmy pilnie poszukują rąk do pracy, bo nie nadąża z realizacją zamówień. W Denver w stanie Kolorado odbywają się pierwsze w historii stanu targi pracy branży marihuanowej. Chętnych do zwiedzania jest tak wielu, że przed budynkiem gdzie odbywa się impreza, ustawiają się kilkumetrowe kolejki. Niektórzy przybyli tutaj z sąsiednich stanów. Jak Shannon Irvin, który od trzech miesięcy bezskutecznie szukał pracy w Missouri. - Branża jest nietypowa, ale daje realny przychód. To miejsce, w którym musiałem się zaleźć - mówi. Narkotyk jak świeże bułeczki - Od kiedy możemy sprzedawać rekreacyjną marihuanę, spółka rośnie jak na drożdżach. Sprzedajemy o 300 proc. więcej towaru. Potrzebujemy ludzi, którzy pomogą nam w obsłudze tych zamówień - tłumaczy Luke Ramirez, właściciel sklepu Walking Raven Wellness Centre. Jak dodaje, szuka też doradców do jego punktu sprzedaży medycznej marihuany oraz osób do zbierania plonów. Jego firma była jedną z 15 obecnych na targach. Szukały one kandydatów na szereg stanowisk: od grafików, przez deweloperów stron internetowych i księgowych, po specjalistów od IT. Organizator targów Todd Mitchum zapewnia, że to nie ostatnia edycja imprezy. - Będziemy wspierać ten sektor i będziemy wspierać osoby poszukujące pracy - obiecuje. Swobodna sprzedaż marihuany do celów leczniczych ruszyła w Kolorado z początkiem roku. Od tego czau stan zarobił na podatkach z tego tytułu dwa miliony dolarów. źródło: http://tvn24bis.pl/informacje,187/legalny-narkobiznes-potrzebuje-rak-do-pracy-sprzedaz-wzrosla-o-300-proc,408082.html
  15. Od momentu całkowitej legalizacji "trawki" w amerykańskim stanie Kolorado, turystyka marihuanowa rozwija się w najlepsze. - Popyt na nasze usługi jest wręcz przytłaczający. Fala zainteresowania niemal nas przerasta - mówi Onetowi Peter Johnson, właściciel firmy oferującej wycieczki do nowej stolicy "maryśki". Konkurencja nie daje spać, dlatego spółki prześcigają się wymyślaniu oryginalnych pomysłów na przyciągnięcie klienta. Wiedzą, że to gra warta miliony dolarów. Denver. Urocze miasto u podnóża Gór Skalistych, które pamięta czasy, gdy było stolicą nie tylko stanu, ale także górnictwa złota i srebra. Kiedy wydawało się, że lata "prosperity" są bezpowrotnie stracone, tak naprawdę mogą one powrócić i to ze zdwojoną siłą. Niegdyś blask cennego kruszcu przyciągał wielu śmiałków, dziś "złoto" ma kolor zielony, jest rośliną, do niedawna wykorzystywaną na terenie stanu tylko w celach medycznych. Tu na "dzień dobry" na przylatujących na międzynarodowe lotnisko czeka szczegółowa informacja o 20 miejscach, w których legalnie można kupić "zioło". Sklepy w mieście przeżywają prawdziwe oblężenie, mimo że od wejścia nowego prawa w życie minęły dopiero dwa miesiące. Kolejek, by wreszcie kupić legalnego jointa nie ma końca. W ciągu zaledwie tygodnia wartość handlu przekroczyła pięć milionów dolarów, a przez pierwsze kilka dni na zakupy ruszyło ponad 100 tys. osób. - Spodziewaliśmy się, że temat będzie nośny, dlatego odpowiednio się zabezpieczyliśmy, mając stałe dostawy ze zbiorów jeszcze z poprzedniego roku. Teraz towaru nam nie zabraknie, ale może się to stać przed kolejnymi "żniwami" – tłumaczy mi Greg Ward ze sklepu Telluride Green Room z miasta Telluride w południowo-zachodniej części stanu Kolorado. – Nasze doświadczenie jest nieco inne niż w Denver. Jesteśmy wakacyjnym kurortem, przyjeżdża do nas nieco inny rodzaj turysty – dodaje Ward. Nie odstrasza nawet cena. Legalnie zakupiona marihuana kosztuje aż 400 dolarów za uncję, czyli ok. 30 gramów, a na "czarnym rynku" za podobną ilość zapłacimy "tylko" 150 dolarów. Podstawowy argument zwolenników legalizacji legł w gruzach. Liberalizacja prawa w tym zakresie miała, jeśli nie wyeliminować, to przynajmniej ukrócić nielegalną produkcję "trawki" i jej sprzedaż, a walczące z przestępcami oddziały policji miały zostać przerzucone do walki z twardymi, a zatem bardziej szkodliwymi narkotykami, takimi jak kokaina czy heroina. Co zatem stoi za tak wysokimi cenami? Legalnie sprzedawany towar został bowiem od razu obłożony 15-procentowym podatkiem hurtowym oraz, dodatkowo, 10-procentowym podatkiem od sprzedaży. W sumie zapłacimy dwukrotnie więcej aniżeli za marihuanę używaną w celach medycznych. Ta "chodzi" po 200 dolarów za 30 gramów. Mimo to piękny sen handlowca stał się rzeczywistością. – Ludzie są zadowoleni, mimo tak dużego opodatkowania – Ward patrzy optymistycznie w przyszłość i dodaje, że mieszkańcy są podekscytowani już samym myśleniem, że prędzej, czy później wojna z gangami narkotykowymi zostanie wygrana, a zwolennicy legalizacji marihuany będą mogli święcić tryumfy. – Nie miałem żadnych problemów z prawem. Wszelkie wątpliwości omówiłem z lokalnym szeryfem – zapewnia właściciel jednego z rosnących jak grzyby po deszczu sklepu w regionie. Wygrywa ten, którego produkty będą oryginalne. Tripp Keber z Dixie Elixirs oferuje np. napoje gazowane z marihuaną, czekolady z "ziołem", cukierki o smaku waniliowym czy cynamonowym z dodatkiem "trawki". Biznes się kręci, a mieszkańcy stanu wciąż zastanawiają się, czym jeszcze zaskoczyć przybysza, nieraz z dalekich krajów, do nowej mekki krzaków konopi. Matt Brown jest od niedawna właścicielem My420Tours, jednej z wielu powstałych ostatnio firm świadczących usługi związane z "ziołową" turystyką w Kolorado. Już za 1200 dolarów klienci spoza stanu, a nawet spoza kraju mogą spędzić cztery dni na podróżowaniu do stolicy legalnych plantacji marihuany, by spróbować jej różnych odmian. Gości z lotniska odbierze luksusowy autokar, w którym będzie można zapalić jointa. Obejrzą oni halę, w której powstają sadzonki i miejsce, w którym rosną i dojrzewają rośliny. Marihuany nie sprzedają, podobnie jak inne tego typu, firmy. Turyści mogą ją kupić wyłącznie u licencjonowanych sprzedawców, ale prawo stanowe zezwala na podarowanie drugiej osobie trzech gramów bez jakiejkolwiek opłaty. Luka w prawie, czy zamierzone działanie? To nie jest ważne. Istotne jest to, że Brown i inni mają zamiar to wykorzystać - tym bardziej, że jest kogo kusić prezentami. W samym styczniu cztery tysiące osób poprosiło przez internet o powiadomienie o pierwszej czterodniowej wycieczce o nazwie "Colorado Cannabis Sampler". Idąc za ciosem, Brown oferował również pakiety tematyczne na Walentynki. Zainteresowani otrzymali bilety na spektakl baletowy czy też wejściówkę na masaż dla par. Do tego lekcja tworzenia kieliszków do wina, z których potem w romantycznej atmosferze zakochani mogli uczcić swój związek pijąc trunek z dorodnych szczepów winogron. Takie atrakcje zaczynają się od 3 tys. dolarów nawet do 5 tys. "zielonych". Ceny mniej szokują, kiedy spojrzymy w statystyki. W 2011 roku stan zarobił na turystach 9,4 mld dolarów. Rok później Kolorado odwiedziło 60 mln osób, zostawiając na miejscu niemal dwukrotnie więcej. Na samej marihuanie, dotąd wykorzystywanej w celach medycznych, stan zarobił prawie 330 mln dolarów, sprzedając ją zarejestrowanym pacjentom. Było ich ok. 113 tys. Teraz do nich będzie trzeba doliczyć tych, którzy będą chcieli zapalić dla relaksu. Fortunę na legalizacji marihuany zamierza również zbić Peter Johnson z Colorado Green Tours. – Popyt na nasze usługi jest wręcz przytłaczający. Fala zainteresowania niemal nas przerasta – mówi w rozmowie z Onetem. Spółka oferuje również wycieczki autokarowe w cenie ok. 400 dolarów, które obejmują wizyty w nowo otwartych poradniach prawnych udzielających informacji w związku z legalizacją "rekreacyjnej" marihuany. - Oferujemy klientom wszystko to, czego potrzebują. – kontynuuje pewnie Johnson. On wie, że sukces jest w zasięgu ręki. Podobne przeczucia panują zapewne w Colorado HighLife, którego właściciel od kwietnia będą oferować "tanie i dyskretne wycieczki" za 1200 dolarów. Oferta obejmuje podwiezienie luksusową limuzyną do hotelu, pobyt w kurorcie narciarskim, w którym swobodnie będzie można się raczyć przekąskami, napojami i bezpłatną marihuaną. W sieci dowiemy się, że bogaty fan miękkiego narkotyku może zapłacić nawet 10 tys. dolarów za ekskluzywną wycieczkę do ośrodków narciarskich. Podczas pobytu jedną z atrakcji jest również dmuchanie szkła w celu stworzenia dla siebie wymyślnych fajek do palenia "zioła". Fanom "marychy" nie przeszkadzają obostrzenia prawne. Poprawka 64 do stanowej konstytucji, która legalizuje posiadanie i sprzedaż marihuany w Kolorado, zastrzega, że nie może być ona palona w miejscach publicznych. W przeciwnym razie wiąże się to z otrzymaniem mandatu w wysokości 150 dolarów. Regulacje są bardzo wyraźnie widoczne na stronie internetowej stanu. Czytamy na niej, że marihuany nie wolno wywozić poza stan, nie można prowadzić pojazdu pod jej wpływem, a "zabawę" rozpoczyna ten, kto ukończy 21 lat. Nie to jednak jest dla Johnsona czy Browna problemem, a to gdzie przyjezdni mogliby zapalić, skoro w miejscu publicznym jest to zakazane. Obecnie w Denver znajduje się zaledwie 600 mających balkony pokoi hotelowych, na których palenie jest dozwolone. Inną sprawą jest to, że nie wszyscy są do tego przekonani, ale przekonujący może być za to znów kolor zielony i wcale nie chodzi tu tym razem o marihuanę, a dolary. O nią też będą się upominać, gdy w końcu zacznie jej brakować. Popyt jest, z podażą nieco gorzej. Kolorado czeka zatem na swego noblistę, który problem rozwiąże. Kategoria: "ziołowa" ekonomia. źródło: http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/kolorado-eldorado-gra-o-marihuane-warta-miliony/t3kck
  16. W Nowym Jorku można spotkać profesjonalnych dealerów marihuany, którzy łamią stereotypy dotyczące tej ‘profesji’. Huffington Post opublikował niedawno materiał dotyczący funkcjonowania pewnej nielegalnej nowojorskiej firmy kurierskiej. Secret Fleet zajmuje się sprzedażą marihuany z dostawą do domu i choć nie jest pierwszym tego typu biznesem na lokalnym rynku, zdecydowanie różni się od swoich konkurentów. To dlatego, że jej twórcy od początku dbają, aby usługi firmy były wystandaryzowane i w pełni profesjonalne. Abe i Brian (od lewej na powyższym zdjęciu) chcą, aby handel marihuaną przestał być stygmatyzowany. Dlatego też zgodzili się, żeby dziennikarz Huffington Post zrobił z nimi wywiad i spędził dzień z kurierem pracującym dla Secret Fleet (zarówno imiona twórców, jak i nazwa firmy dla bezpieczeństwa zostały zmienione). Wszystko zaczyna się oczywiście od produktu. Secret Fleet oferuje kilka gatunków czystej marihuany sprzedawanych po 60 dolarów za torebkę o wadze 3,5 grama oraz dodatkowo ciastka z haszyszem po 10 dolarów za sztukę. Tak jak w normalnym sklepie, poszczególne gatunki zawsze występują pod określoną marką. Twórcy Secret Fleet sami wymyślają nazwy i projektują spójne logotypy, aby ich klienci byli pewni czego mają się spodziewać i wiedzieli kto jest dostawcą. Większość sprzedawanych gatunków jest uprawianych organicznie, co ma duże znaczenie dla nabywców mieszkających na Manhattanie i Brooklynie, których obsługuje firma. W ofercie Secret Fleet jest też specjalna marka marihuany z wysoką zawartością CBD, która ma łagodzić cierpienia osób chorych na raka (w przeciwieństwie do wielu innych regionów USA, w Stanie Nowy Jork sprzedaż marihuany medycznej wciąż jest nielegalna). Drugim wyróżnikiem Secret Fleet jest obsługa klienta. Kurierzy pracujący dla firmy zawsze poruszają się na rowerach, dzięki czemu mogą szybko jeździć po zakorkowanych ulicach Nowego Jorku i sprawnie dowozić zamawiany telefonicznie towar pod wskazany adres, nie drażniąc klientów ciągłymi spóźnieniami czy potrzebą umawiania się w podejrzanych miejscach. Kluczowy jest też wygląd i zachowanie pracowników, którzy w niczym nie przypominają cwaniakowatych typków, którzy najczęściej zajmują się dealowaniem. Chcemy, żeby nasza firma reprezentowała ściśle określony styl życia (...) Dlatego szukamy kurierów, którzy robią coś pozytywnego ze swoim życiem, mają jakieś pasje, a trawę sprzedają tylko po to, żeby trochę dorobić na boku - komentują Abe i Brian. Co ważne pracownicy firmy mogą liczyć też na całkiem uczciwą zapłatę (20 dolarów za kurs tj. 1/3 wartości przeciętnego zamówienia) i dodatkowo kilka gramów marihuany dla siebie za każdą zmianę, dzięki czemu nikogo nie korci, by podkradać towar klientom. Wszystko wskazuje na to, że taka strategia się sprawdza. Choć Secret Fleet wystartował niecały rok temu obsługując wyłącznie znajomych, teraz firma zatrudnia 12 kurierów i potrafi realizować nawet 55 zleceń dziennie. Z artykułu opublikowanego w Huffington Post wynika, że relacje między klientami i pracownikami Secret Fleet są bardzo dobre, dzięki czemu grono kupujących stale się powiększa. Czy Abe i Brian boją się ewentualnej wpadki? Nie, bo wciąż są bardzo ostrożni. Nowi klienci pochodzą tylko z polecenia, a w firmie i przy kurierach nigdy nie ma dużych ilości towaru w jednym momencie. źródło: http://www.fpiec.pl/post/2014/03/11/kurier-rowerowy-z-blantami
  17. Od stycznia w stanie Kolorado można kupować marihuanę w celach „rekreacyjnych”. W ciągu pierwszego miesiąca tego roku legalnie sprzedano tam marihuanę o łącznej wartości 14 mln dolarów, a stanowe władze podatkowe zarobiły na narkotykowym biznesie około dwóch mln dolarów. Na terenie stanu wydano do tej pory około 160 licencji na sprzedaży marihuany. Wpływy do stanowej kasy są owocem ustanowienia podatku od sprzedaży marihuany (12,9 procent) oraz akcyzy (15 procent). Jeśli uwzględnić sprzedaż „medycznej marihuany”, kwota, jaką Kolorado zarobiło na tej substancji, wzrasta do 3,5 mln dolarów. Gubernator stanu Kolorado John Hickenlooper (Partia Demokratyczna) zaproponował wcześniej, by część zarobionych na marihuanie pieniędzy została przeznaczona m.in. na antynarkotykowe kampanie dla dzieci. „Narkotykowymi” wpływami zainteresowała się także stanowa policja, prosząc o udział w ich podziale. Wyniki finansowe Kolorado analizują stany, które zastanawiają się nad wprowadzeniem pełnej legalizacji marihuany (obecnie 20 stanów pozwala na sprzedaż marihuany w celach medycznych; na sprzedaż w celach "rekreacyjnych" pozwolił również stan Waszyngton). źródło: http://natemat.pl/94605,2-mln-dolarow-z-podatkow-od-marihuany-kolorado-juz-zarabia-na-legalnej-sprzedazy
  18. Rosnąca z roku na rok zachorowalność na nowotwory i choroby układu nerwowego, w tym stwardnienie rozsiane, zmusza do szukania nowych sposobów walki z bólem i objawami tych chorób. Coraz częściej chorzy, wzorem pacjentów z krajów UE, szukają leków na bazie marihuany leczniczej. Nie wszyscy wiedzą, że także w Polsce od 2013 roku legalnie można kupić preparat na bazie marihuany. Niestety, jest bardzo drogi. Czy skuteczny? Tu zdania są podzielone. Od 2013 roku na polskim rynku legalnie można kupić preparat na bazie marihuany leczniczej o nazwie Sativex. Dostępny jest on na podstawie recepty od neurologa z dopisem: „Rpw” i unikalnym kodzie. Wcześniej, przed wejściem w życie ustawy z 2012 r., wystawiano specjalne różowe recepty. Polscy pacjenci musieli czekać aż 8 lat na dopuszczenie preparatu na rynek. Sativex, jako pierwszy lek na bazie konopi indyjskich, uzyskał oficjalną zgodę na wprowadzenie do obrotu w Kanadzie w 2005 r., później były Niemcy, Wielka Brytania i Dania, a od 2012 także Czechy. W Polsce udało się wprowadzić lek dopiero na podstawie prawa o wzajemnym uznawaniu procedur. Dzięki niemu lek, który uzyskał zezwolenie na sprzedaż w jednym z krajów europejskich, po dostosowaniu go do warunków krajowych, może być wprowadzony w dowolnym państwie członkowskim. Niestety preparat dostępny jest tylko w wybranych aptekach, a cena miesięcznej terapii jest bardzo wysoka i waha się między 2500 a nawet 3600 zł. Jak informuje biuro prasowe NFZ, lek nie podlega refundacji, w związku z czym nie są dostępne dane dotyczące liczby pacjentów korzystających z niego. - Sądzę, że jest grupa pacjentów, którzy mogą odnieść korzyści z zastosowania tego leku. Cena leku jest jednak bardzo wysoka i stanowi główna przeszkodę w jego stosowaniu - ocenia dr Ciałkowska-Rysz krajowy konsultant w dziedzinie medycyny paliatywnej. Leki na bazie konopi pomogą złagodzić ból oraz wstrzymają objawy nowotworów i SM? Rosnąca z roku na rok zachorowalność na nowotwory i choroby układu nerwowego, w tym stwardnienie rozsiane, zmusza coraz więcej osób do szukania nowych sposobów walki z bólem i objawami nowotworów. Nie dziwi więc, że coraz większa liczba ludzi poszukuje możliwości zwalczania bólu neuropatycznego, zaburzeń mięśniowych towarzyszących stwardnieniu rozsianemu, a nawet zapobiegania nowotworom, w stosowaniu marihuany leczniczej. Czy jednak wprowadzenie leków na bazie konopi stanowi realną nadzieję dla chorych na nowotwory i stwardnienie rozsiane? Badania pokazują, że w redukowaniu objawów stwardnienia lek wykazuje dużą skuteczność, co więcej może pomagać również w łagodzeniu bólu pochodzenia nowotworowego, a nawet niszczyć komórki rakowe i powstrzymywać przerzuty. Dotychczasowe badania przeprowadzone m.in. przez British Pharmacological Society i Federation of American Societies for Experimental Biology wykazały, że zastosowanie pochodnych marihuany leczniczej może wywoływać liczne antynowotworowe reakcje w tym: niszczenie komórek nowotworowych, hamowanie ich wzrostu i zapobieganie przerzutom. Wcześniej w 2009 r. Guillermo Velasco, wspólnie z zespołem badaczy z Complutense University w Hiszpanii, zaobserwowali, że środek zwarty w marihuanie leczniczej(THC) powoduje obumieranie różnego rodzaju komórek nowotworów mózgu w warunkach laboratoryjnych. Badania dowiodły, że komórki nowotworowe pod wpływem substancji same niszczyły obumarłe lub uszkodzone elementy swojej struktury. THC zaaplikowano również dwóm pacjentom chorym na glejaka wielopostaciowego, najbardziej złośliwy z nowotworów mózgu i zaobserwowano obumieranie komórek guza. - Istnieją przesłanki wskazujące na możliwe działanie przeciwnowotworowe, jednak nie dysponujemy badaniami, które pozwalałaby wysnuć jednoznaczny wniosek. Wciąż konieczne jest prowadzenie dalszych badań klinicznych - wyjaśnia dr Jerzy Jarosz lekarz w Hospicjum Onkologicznym św. Krzysztofa. W kwestii leczenia zaburzeń mięśniowych(spastyczności) związanych ze stwardnieniem rozsianym panuje konsensus. Badania ISRN Neurology potwierdziły, że preparaty na bazie marihuany leczniczej mogą ograniczyć spastyczność nawet do 40 proc. I właśnie ze względu na te właściwości lek został wprowadzony na polski rynek. Główny problem z lekami na bazie konopi - cena - Preparat Sativex jest w Polsce zarejestrowany we wskazaniu: łagodzenie umiarkowanych oraz ciężkich objawów spastyczności u pacjentów cierpiących na stwardnienie rozsiane, u których stosowanie innych leków okazało się nieskuteczne - tłumaczy dr Aleksandra Ciałkowska-Rysz. Pozytywne działanie leku w terapii stwardnienia ocenia również dr Jerzy Jarosz. Leki na bazie THC i CBD wykazują korzystne działanie w leczeniu spastyczności spowodowanej stwardnieniem rozsianym. Co więcej, badania przeprowadzone do tej pory badania dowodzą, że THC i CBD mogą redukować ból, którego źródłem są nowotwory. Eksperyment przeprowadzony przez kanadyjski ośrodek CCOHTA na grupie 368 pacjentów z różnymi schorzeniami neurologicznymi(w tym ze stwardnieniem rozsianym) wykazały, że spray na bazie substancji zawartych w marihuanie leczniczej w dużym stopniu zredukował neuropatyczny ból. - Istnieje wiele obserwacji wskazujących, że kannabinoidy mogą stanowić ważne uzupełnienie w leczeniu bólu pochodzenia nowotworowego - ocenia dr Jarosz. Jednak dr Aleksandra Ciałkowska-Rysz wskazuje, że zastosowanie preparatów na bazie marihuany leczniczej na szerszą skalę napotyka trudności głównie natury finansowej, gdyż istnieje wiele skuteczniejszych i znacznie tańszych leków przeznaczonych do leczenia bólu nowotworowego. Na ból nie tylko marihuana lecznicza. Prawdziwym problemem, na który wskazują lekarze nie jest brak skutecznych środków przeciwbólowych, ale niedostateczne środki z Narodowego Funduszu Zdrowia na zakup takich leków. Leki na bazie marihuany mogą stanowić uzupełnienie terapii bólowej, ale nadal ich koszt nie odpowiada skuteczności. W cenie preparatów można by zakupić konwencjonalne leki o znacznie wyższej skuteczności. Obecnie w Polsce w przypadku bólu silnego i bardzo silnego stosowane są leki opioidowe: morfina, oksykodon, buprenorfina, fentanyl i metadon. Preparaty na bazie związków pochodnych marihuany leczniczej jak dotąd nie znalazły się na liście leków zalecanych w terapiach leczenia bólu nowotworowego. Takie zastosowanie jest obecnie badane w badaniach klinicznych prowadzonych również w Polsce. - Leki na bazie THC i CBD nie stanowią realnej alternatywy dla leków opioidowych mogą natomiast stanowić istotne uzupełnienie terapii bólu. Oczywiście, nie ma gwarancji, że będą działać na każdego - tłumaczy dr Jarosz. Polska pod względem leczenia bólu wypada bardzo negatywnie. W naszym kraju współczynnik adekwatności leczenia bólu (adekwatność ilości leków w stosunku do potrzeb) wynosi 0,2. W krajach wysoko rozwiniętych współczynnik ten waha się od 1 do 2, czyli od 500 proc. do 1000 proc więcej. Znajdujemy się za takimi krajami jak Rumunia, Czechy i Węgry, a według danych z lat 2006-2010 wskaźniki te systematycznie ulegają pogorszeniu. Najnowszy raport Światowej Organizacji Zdrowia(WHO) ostrzega, że w przeciągu następnych 20 lat liczba osób chorych na raka wzrośnie o 57 proc. - z 14 do 22 mln. Inne dane wskazują, że liczba osób cierpiących na stwardnienie rozsiane może wynosić nawet 1 mln na całym świecie, z czego 50 tys. w Polsce. W chwili obecnej trwają badania nad udoskonaleniem terapii marihuaną leczniczą. Producent stara się o uzyskanie oficjalnego pozwolenia od amerykańskiej agencji leków, dzięki któremu preparat może zostać wprowadzony do terapii przeciwbólowej przy leczeniu nowotworów. Leki na bazie THC i CBD stanowią skuteczny środek na leczenie zaburzeń mięśniowych w terapii stwardnienia rozsianego, istnieją przesłanki wskazujące, że mogą być stosowane jako lek uzupełniający w leczeniu bólu pochodzenia nowotworowego. Zdaniem lekarzy nie ma szans by zastąpiły konwencjonalne środki leczenia bólu, które wykazują znacznie wyższą skuteczność. Przyszłość kanabinoidów może mieć jednak wpływ na leczenie nowotworów. Już teraz dane wskazują, że leki na bazie THC I CBD mogą hamować ich rozwój, powstrzymywać przerzuty, a nawet niszczyć komórki nowotworowe. - Nie wygląda jednak na to, by leki kanabinoidowe miały w ciągu następnych kilku lat stanowić rewolucję w medycynie - podsumowuje rozmowę z W24, dr Jarosz. Źródło: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/marihuana_lecznicza_na_nowotwory_i_stwardnienie_rozsiane_bedzie_rewolucja_w_polskiej_medycynie_297737-2--1-d.html
  19. Gubernator Kalifornii nie jest przekonany do pomysłu legalizacji marihuany w jego stanie. P. Jerry Brown z Partii Demokratycznej obawia się, że jeśli palenie marihuany uzyska większą akceptację społeczną w USA, to przyniesie to negatywne skutki dla całego kraju i narodu. - Świat jest groźny, musimy być czujni - powiedział p. Brown. źródło: California Governor Unsure Legal Pot Is Good Plan
  20. Rozmowa z Julio Calzadą, który wciela w życie eksperymentalną politykę narkotykową w Urugwaju. Artur Domosławski: Zacznijmy od rzeczy najbardziej podstawowej: jaka była droga do upaństwowienia produkcji i handlu marihuaną w Urugwaju? Julio Calzada: Urugwaj miał bezsensowne prawo z 1974 r., które stanowiło, że konsumpcja marihuany nie jest karana, ale czynności przygotowujące do jej spożycia – tak. Czyli żeby dokonać aktu, który nie jest zabroniony, trzeba było wykonać ileś zabronionych czynności. To był prawny nonsens, który aż prosił się o zmianę. Ale zmieniły się też okoliczności: kiedy parlament uchwalał ustawę, palenie marihuany ograniczało się do elity kulturalnej – malarzy, muzyków, ludzi teatru. Czterdzieści lat później mamy około 150 tysięcy konsumentów. Młodych? Z tym jest różnie. Większość to młodzi między 20 a 30 rokiem życia, ale mamy też palących 60-latków i trochę młodzieży poniżej 20 lat. Niedorzeczność ustawy sprawiała, że ludzie palący legalnie marihuanę ukrywali, że palą, i ukrywali problemy będące wynikiem użytkowania. Prawo wiązało ich bowiem z działaniami o charakterze kryminalnym; powtórzmy: wolno było palić, ale nie wolno było kupować, sprzedawać, pośredniczyć. Zatem drugim filarem zmiany była kwestia zdrowia. A trzecim – powstanie ogromnego nielegalnego rynku. Urugwaj ma 3,3 mln mieszkańców, 1,5 mln to ludzie w wieku 18–64 lata, czyli potencjalni konsumenci marihuany. Szacujemy, że nielegalny rynek marihuany w Urugwaju generuje 30–40 mln dolarów rocznie i pieniądze te zasilają zorganizowane grupy przestępcze. Nasza interpretacja tej sytuacji była następująca: państwo i prawo zmuszają konsumentów do ukrywania spożycia i zasilania finansowego świata przestępczego. Te pieniądze służą przecież potem nie tylko dalszemu handlowaniu marihuaną, ale także bronią, ludźmi… Innymi narkotykami. Spożycie kokainy, paco, używek syntetycznych, jak ecstasy, jest u nas minimalne. Przez ostatnich dziesięć lat prowadziliśmy analizę problemu i mieliśmy koncepcję, według której kwestie przestępczości i przemocy są ściśle związane z sytuacją ekonomiczną. Dekadę temu Urugwaj miał prawie 40 proc. ludzi żyjących poniżej granicy uważanej za granicę biedy – dzisiaj ma ich około 11 proc. Zmniejszył się współczynnik Giniego mierzący nierówności – z 4,7 do 3,8. Stało się to dzięki polityce społecznej dwóch rządów Frente Amplio [szerokiego Frontu – prezydentów Tabaré Vazqueza, 2005–2010, oraz, od 2010 do dziś, José Mujiki – A.D.]. Uważaliśmy, że wraz ze stopniowym eliminowaniem biedy zacznie się zmniejszać również przestepczość. Tymczasem okazało się, że wszystkie wskaźniki społeczne zmieniały się na lepsze, a wskaźniki przestępczości – na gorsze. O jakie wskaźniki przestępczości chodzi? O liczbę zabitych z użyciem przemocy w relacji do 100 tys. mieszkańców. Od 2009 r. wzrosła z pięciu do siedmiu rocznie. Toż Urugwaj jest najbezpieczniejszym krajem w regionie i na całej zachodniej półkuli! To prawda. Średnia w Ameryce Łacińskiej to 23 zabitych na 100 tys. mieszkańców rocznie. Najwięcej ma Honduras – ponad 80, najmniej Chile – 3. Ale każdy kraj porównuje się nie z innymi, lecz ze swoją przeszłością. My w Urugwaju nie porównujemy się z Brazylią czy Argentyną, ale sami ze sobą sprzed półwiecza czy kilku lat. I to porównanie wychodzi nam na minus. Proszę zwrócić uwagę, że w sytuacji urugwajskiej o dwóch zabitych więcej to wzrost o ponad 30 procent! Skąd więc te zabójstwa, skoro wszystko w kraju idzie ku lepszemu? Z analiz wyszło nam, że tych dwóch zabitych więcej na 100 tys. mieszkańców ma związek z handlem narkotykami. Większość zabójstw to skutek konfliktów rodzinnych, odosobnionych napadów – to się zdarza w każdym społeczeństwie. Jednak w Urugwaju pojawiły się zjawiska do tej pory nieznane, np. zabójstwa na zlecenie, wyrównywanie rachunków. Jakiś przykład? Oto wpada transport 100 kilogramów marihuany, pośrednik nie ma jak zapłacić, bo towar przejęła policja i nie trafił do dealera. Skutkiem tego, posądzony np. o kradzież towaru albo zwyczajnie o niewywiązanie się z umowy, zostaje zastrzelony. Kiedyś w takiej sytuacji handlarze narkotyków mogli przestrzelić nogę – dzisiaj zabijają. To jakościowa zmiana, która postawiła na baczność służby bezpieczeństwa i prezydenta Mujicę. Uznaliśmy, że to problem o charakterze ekonomicznym, którego nie rozwiążemy, wysyłając tysiąc policjantów więcej na ulice, żeby strzelali do ludzi z grup przestępczych. Kulami nie naprawi się świata. Podejrzewam, że w Stanach Zjednoczonych skutkiem takiej samej analizy, jaką przeprowadziliście, byłoby zwiększenie represji. Tak właśnie tam zrobiono i dlatego mają milion ludzi uwięzionych za marihuanę. Dlaczego wy w Urugwaju zrobiliście inaczej? Jest słynne powiedzenie Alberta Einsteina, które lubi powtarzać prezydent Mujica: „Głupotą jest oczekiwać odmiennych rezultatów, robiąc w kółko to samo”. Możliwe, że w tym, co proponujemy, tkwi jakiś błąd, ale przynajmniej próbujemy czegoś innego. Jeśli będziemy prowadzić tę samą politykę narkotykową co zawsze, niczego nie zmienimy. Będzie wzrastać liczba konsumentów marihuany, produkcja, uboczne skutki zdrowotne i społeczne. Skąd pewność, że środki represyjne nie działają? Analiza produkcji i handlu opium w dekadzie 1998–2008 pokazała nam, że produkcja i obroty wzrosły o 20 procent. Głównym producentem opium jest Afganistan. W okresie, o którym mówimy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i ich sojusznicy prowadziły w Afganistanie wojnę z talibami. Dysponując wielką machiną wojenną, byli w stanie rozbić talibów, ale nie byli w stanie kontrolować produkcji i eksportu opium. Co to oznacza? Że handel narkotykami to problem o charakterze ekonomicznym, któremu nie da się zaradzić środkami represyjnymi. Inny przykład: spójmy na środki represyjne, jakie zaaplikowano w USA przeciwko handlowi kokainą. Czy są jakieś pozytywne skutki? Kokainy jest dzisiaj w USA więcej i jest ona tańsza niż dziesięć lat temu. Wniosek: zwiększanie represji nie prowadzi do redukcji problemu. Naszą odpowiedzią jest przyznanie państwu monopolu na handel marihuaną i jej produkcję. Niech jej konsumenci konsumują pod kontrolą państwa. Traktujemy to jako eksperyment. Jestem trochę zaskoczony niektórymi aspektami waszej drogi dojścia do nowej polityki. Wielu ludzi na świecie sądzi – okazuje się, że błędnie – że za nową polityką narkotykową w Urugwaju stała filozofia polityczna, która odwołuje się do wolności człowieka, prawa do samorealizacji czy po prostu przyjemności, o ile nie szkodzi ona innym. Wolność palenia marihuany nie ma nic wspólnego z prawami jednostki? To zależy od perspektywy. Myślę, że może mieć. Mamy w Urugwaju wolnościową tradycję konstytucyjną. Artykuł 10 mówi o tym, że prawo władzy publicznej nie obejmuje czynów o charakterze prywatnym, o ile nie wyrządzają krzywdy osobom trzecim. Od dawna jesteśmy krajem bardzo liberalnym. Prawo do rozwodu na życzenie kobiety mamy od 1917 r., a np. Chile wprowadziło instytucję rozwodu zaledwie kilka lat temu. Zdaje się, że Urugwaj był czempionem rozwiązań liberalnych jak na swój czas w innych kwestiach również. W latach 20. i 30. jedną z opcji zwalczania handlu alkoholem była prohibicja, tymczasem Urugwaj ustanowił państwowy monopol na jego produkcję i handel. Dopiero jakieś 20 lat temu poluzował politykę w tej materii i pojawili się również prywatni producenci. Podobnie było z prostytucją. Prostytucja jest pod kontrolą państwa od lat 20. zeszłego stulecia: prostytutki mają obowiązek cotygodniowych badań, ministerstwo zdrowia kontroluje domy usług seksualnych. To jasne, że istnieje również prostytucja poza kontrolą, ale to margines. To samo dotyczy gier losowych, hazardu. Mamy więc długą tradycję takich pragmatycznych polityk, których założenia odbiegają jednak od ultraliberalnych ideologii różnych środowisk na zachodzie, w rodzaju Cato Institute z USA, które głoszą, że człowiek ma prawo wyrządzać sam sobie krzywdę. Sądzę, że nasze nowe prawo wyraźnie zaznacza tę różnicę. Ale wyraźnie przyjmujecie liberalną zasadę: „NIE dla represji wobec konsumentów!” To jest całkowicie jasne i wynika z poszanowania praw jednostki. Konsument narkotyków ma prawo wybrać styl życia inny niż mój czy twój i nie powinny spotykać go za to represje. Są jednak pewne granice. Jakie? Opowiedz, jakie są najważniejsze założenia nowej polityki. Wiemy, że każdy konsument musi się zarejestrować; że będzie miesięczny limit zakupów – 40 gramów. Najważniejsze jest to, że państwo będzie kontrolowało cały proces produkcji i sprzedaży. Nie chcę powiedzieć, że to funkcjonarisze państwowi będą uprawiać pola marihuany (śmiech), lecz że państwo będzie przyznawać licencje na jej uprawę i dystrybucję. Mówię dystrybucję, nie sprzedaż. To ważne ze względów, nazwijmy to, filozoficznych. Uważamy, że istnieją produkty – tu: substancje – które nie powinny być traktowane jak normalne towary. Alkohol, tytoń, marihuana powinny być traktowane inaczej niż spodnie czy buty, nie powinny być dobrami komercyjnymi. Jak powiada Thomas Babor [badacz psychologii społecznej, m.in. kwestii uzależnienień, z Uniwersytetu Harvarda], „alkohol nie jest zwykłym towarem”. Uważamy, że podobnie jest z tytoniem i marihuaną, które powinny być wyłączone z praw marketingowych. Na przykład nie należy ich reklamować. Bo szkodzą zdrowiu? Bo szkodzą i stwarzają ryzyko zachorowań. Zaraz powiesz mi na to, że jest też dobra marihuana light, a ja mogę nawet zgodzić się z tym, że w pewnych okolicznościach, pewien typ marihuany może mieć pozytywny wpływ na zdrowie użytkownika. Wiemy, że istnieje marihuana do celów leczniczych. Ale nawet taka marihuana stwarza ryzyko i powinna być spożywana tylko w określonych okolicznościach. Na przykład nie przez nastolatków. Bo? Mamy dość dowodów na to, że do 18 roku życia tkanka mózgowa jest bardzo plastyczna (inni powiedzą, że do 21, a jeszcze inni że do 23 roku), a palenie marihuany i konsumpcja innych substancji psychoaktywnych może mieć negatywny wpływ na rozwój mózgu. Nie zgadzamy się zatem na reklamowanie marihuany jakby to była bielizna ani jej propagowanie – to powinno być dla wszystkich stuprocentowo jasne. Nasz nowe prawo zawiera wszystkie wspomniane ograniczenia. Dodatkowo dystrybucji musi towarzyszyć ostrzeżenie przed możliwymi szkodami z powodu użytkowania, a także informacja o najmniej szkodliwych sposobach konsumpcji. Czyli skoro marihuana nie jest normalnym towarem, to rynek tej używki nie będzie normalnym rynkiem, czy tak? Nie będzie kształtowania się cen w wyniku normalnej konkurencji, z wyjątkiem tej między marihuaną legalną i nielegalną. Nie będzie oferty jakościowej produktu – od gorszego do lepszego. To będzie przypominało monopson [model, w którym jeden sprzedawca skupuje towar od wszystkich producentów; tu: prywatnych firm, które dostaną licencję na uprawianie marihuany – i arbitralnie ustala cenę]. Marihuana będzie sprzedawana w aptekach? Tak. Czyli producent będzie dostarczał marihuanę aptekom. A co z zyskiem? Ten, kto będzie uprawiał, musi przecież zarobić, nawet jeśli nie będzie normalnego rynku marihuany. Pracujemy nad tym. Będą określone limity produkcji zgodnie z oszacowanym popytem, a ewentualne nadwyżki będą służyły badaniom lub trafią do produkcji leków, jak Sativex czy Marinol, w której używa się marihuany. Jaki rodzaj marihuany dominuje na wciąż jeszcze czarnym rynku – bo nowe prawo wchodzi w życie dopiero w czerwcu tego roku? Jesteśmy w trakcie badania nielegalnego rynku, w tej chwili nikt nie ma pewnych danych. Wiemy, że dominuje marihuana kiepskiej jakości, importowana z Paragwaju. To nie znaczy, że ona jest kiepska od początku, ale staje się taka w wyniku nielegalnego transportowania przez 2 tysiące kilometrów w kole samochodowym w temperaturze 70 albo 90 stopni bądź w zbiorniku na paliwo. Czasem leżakuje potem długo, gdzieś upchana, ściśnięta, w złych warunkach; pojawiają się na niej grzyby. Kiedy trafia w końcu na rynek, użytkownik nie może mieć pewności, jakie substancje znajdują się w skręcie, który pali. Ale czarny rynek marihuany raczej nie zniknie. Jak państwo zamierza konkurować z nielegalną marihuaną? Obniżając cenę poprzez subsydiowanie? Możliwe, ale niekonieczne. Rzeczywiście legalna produkcja marihuany będzie trochę droższa niż produkcja tej z Paragwaju. Będziemy konkurować jakością – to po pierwsze. Po drugie, dystrybucja będzie legalna, a więc bezpieczna; zamiast iść do dealera, narażając się na „niespodzianki”, użytkownik pójdzie do apteki. Po trzecie, będziemy utrzymywać taką samą cenę, jaka jest na czarnym rynku – obecnie jeden gram marihuany kosztuje dolara. Sądzimy, że użytkownicy wybiorą drogę legalną: lepsza jakość i bezpieczeństwo za tę samą cenę. A jeśli czarny rynek będzie obniżał cenę? My również to zrobimy. To oczywiste, że gdybyśmy sprzedawali marihuanę drożej, niż można ją kupić na czarnym rynku, część biedniejszych konsumentów pójdzie kupić taniej. Mechanizm ten działa również w przypadku papierosów i alkoholu. Jeśli oficjalne ceny papierosów są zbyt wysokie, część uboższych palaczy kupuje tańsze, gorszej jakości, z przemytu. Z alkoholem – to samo. Dlatego będziemy dbać o to, żeby cena marihuany była dokładnie taka sama, jak na czarnym rynku. Przestępcom trudno będzie ją obniżać. Nielegalna działalność generuje wysokie koszty – kosztuje przede wszystkim ryzyko, a my zamierzamy im to ryzyko jeszcze zwiększyć. A jak zamierzacie stawić czoła krytyce organizacji międzynarodowych? Na przykład ONZ twierdzi, że nowe prawo jest sprzeczne z niektórymi konwencjami, które Urugwaj podpisał. To prawda – nasze prawo jest na pograniczu traktatów, ale uważamy, że jest zgodne z ich duchem. Traktaty mówią „w imię dobrobytu i zdrowia powszechnego stanowimy to i to” – a taki jest przecież cel regulacji produkowania i sprzedaży marihuany. Dzisiaj zdrowie pojmuje się inaczej niż w roku 1950, kiedy pisano i podpisywano ten czy inny traktat. Jeśli ktoś ginie w wyniku wyrównywania rachunków między grupami przestępczym, uważamy to za atak na zdrowie publiczne. Z traktatami jest tak samo jak z przykazaniami – podlegają interpretacji. Naruszenie przykazania „nie zabijaj” interpretuje się inaczej w kontekście zabójstwa z premedytacją i inaczej, gdy dochodzi do obrony koniecznej przed agresorem, w wyniku której agresor ginie. Konwencja dotycząca narkotyków jest jak garnitur skrojony wedle jednej miary na Urugwajczyków, Brazylijczyków, Chińczyków czy Polaków, mimo że mamy różne talie. Konwencje podlegają – w naszym rozumieniu – interpretacji w kontekście konstytucji, kultury, gospodarki każdego kraju. Czytając jeden z twoich wywiadów, odniosłem wrażenie, że nie podoba ci się pomysł, by nowe prawo narkotykowe w Urugwaju traktować jako model dla innych. Dlaczego? Bo uważam, że nowe prawa wyrastają z konkretnych doświadczeń. Ale przecież możemy się uczyć od siebie nawzajem. Urugwaj przyjął jakieś rozwiązania prawne. Portugalia ma nieco inne: tam nie ma monopolu państwa na produkcję i handel marihuaną, lecz zdekryminalizowano konsumpcję wszystkich substancji psychoaktywnych, z kokainą, heroiną i metą włącznie. Na dodatek mają szeroką politykę edukacji, profilaktyki, prewencji, redukcji szkód, leczenia i powrotu „po przejściach” do społeczeństwa. To inne rozwiązanie w szczegółach, ale filozoficzne jądro jest przecież podobne: substancje psychoaktywne nie są niczym dobrym, ale represje przeciwko użytkownikom prowadzą donikąd. Albo: spożycie narkotyków to problem ze sfery zdrowia, a nie kodeksu karnego. Zgoda. Czyli jednak istnieją modele, wzory wypracowane przez jednych, które można aplikować gdzie indziej. Mnie chodzi raczej o przenoszenie rozwiązań z kraju do kraju. Każdy ma nieco inne problemy, inny jest kontekst prawny, społeczny, kulturowy. Studiowaliśmy z uwagą model portugalski i niektóre jego elementy chcemy rozwijać. Ale nigdy nie mieliśmy problemu z konsumpcją heroiny, co było centrum problemu w Portugalii. Dlatego metody radzenia sobie z zastaną sytuacją muszą być w naturalny sposób zróżnicowane. Dam ci inny przykład: nigdy nie karaliśmy konsumentów, więc nasz punkt startu również jest inny niż wielu innych krajów. Dlatego trudno mi radzić, jaką politykę narkotykową ma mieć Argentyna czy Brazylia – i dotyczy to zresztą nie tylko narkotyków. Urugwaj rozdzielił państwo i Kościół w 1917 r., kiedy w Argentynie przysięgano na Biblię. Jesteśmy państwem laickim, mamy liberalną konstytucję – czy powinniśmy pouczać innych? Nie sądzę. Każdy kraj ma suwerenne prawo rozwijać swoją politykę i swoje instytucje. W kwestii narkotykowej przyglądaliśmy się różnym podejściom – w Portugalii, Holandii, w USA eksperymentowi z marihuaną medyczną – i podjęliśmy suwerenne decyzje. Jeśli ktoś jutro zechce zapoznać się z tym, co robimy w kwestii marihuany i wziąć z nas przykład, jesteśmy otwarci, chętnie pokażemy i opowiemy. Jak duże będą plantacje marihuany? Gdzieś czytałem, że dwadzieścia hektarów. Wystarczy dziesięć. Myślimy o intensywnym modelu uprawy i zbiorach bez przerw, żeby zaspokoić potrzeby użytkowników. Dużo firm zgłosiło się po licencję na uprawianie marihuany? Sporo, są wśród nich krajowi producenci – mali, średni i duzi – a także zagraniczni, którzy mają doświadczenia z marihuaną medyczną, np. z Kanady. Jakie będą kryteria przyznawania takiej licencji? Pracujemy nad tym. Celem jest zaspokojenie popytu w kraju, nie myślimy o eksporcie. Podobno Kanada i Izrael wyraziły zainteresownie importem urugwajskiej marihuany. Także Holandia. Ale to nie jest obecnie nasze zmartwienie ani cel. Chcemy, żeby nowa polityka zdezorganizowała organizacje przestępcze, które kontrolują handel narkotykami w naszym kraju. Porozmawiajmy o zagrożeniach. Jakie widzisz ryzyko? Każdy projekt je niesie. Chcemy działać bez pośpiechu i starać się kontrolować wszystkie możliwe aspekty. Mam przekonanie, że jesteśmy dobrze przygotowani. Uciekasz od odpowiedzi. Nie boisz się np. zioło-turystyki? Urugwaj staje się przecież bardzo modnym krajem. Marihuana będzie dostępna tylko dla mieszkańców. Nie trzeba być obywatelem Urugwaju, ale trzeba mieć prawo rezydencji. Sąsiedzi z innych krajów nie będą mogli przyjeżdżać na zakupy. Wyobrażam sobie, że w czasie debat parlamentarnych opozycja tym właśnie straszyła – że Urugwaj stanie się rajem dla palaczy marihuany. Tak właśnie straszono w Portugalii, jednak narkoturystyka się nie rozwinęła. Trudno mi zapewnić, że nikt nie przyjedzie z takim zamiarem, ale w aptece marihuany nie kupi. Pójdzie na czarny rynek, ale to samo może zrobić w swoim kraju, więc to nie jest chyba jakieś duże zagrożenie. Z pewnością nastolatki poniżej 18. roku życia nadal będą się zaopatrywać na ulicy u dealerów, ale to drobny ułamek konsumentów. Będziemy zwalczać nielegalne miejsca sprzedaży, nie ma dwóch zdań. Także dlatego, że tam sprzedaje się kokainę, paco, LSD, amfetaminę i inne substancje wysokiego ryzyka. Zapewne wielu nastolatków będzie mogło kupić lub dostać legalną marihuanę od dorosłych – i to tę dobrej jakości. Mimo wszystko lepiej. Takie rzeczy będą się zdarzały, nic na to nie poradzimy. Z pewnością moje nastoletnie dzieci lepiej wiedzą, gdzie na ulicy kupić marihuanę niż ja. Jaka instytucja będzie kotrolowała produkcję i handel? Instytut Regulacji i Kontroli Cannabis (IRCCA). Nad jego organizacją pacuje obecnie 30 osób z siedmiu ministerstw. To prawda, że aż 60 procent Urugwajczyków sprzeciwia się nowej polityce narkotykowej? Tak. Dlaczego? Nie ma prostej odpowiedzi. Brak wiedzy, dekady polityki prohibicji, strach, który rozsiewają przeciwnicy tej polityki. A strach budzi demony, jest irracjonalny, trudno ze strachem dyskutować. Kiedy tuż po przyjeździe do Urugwaju przeczytałem w prasie tytuły z pierwszych stron o dramatycznie rosnącej przestępczości, miałem przez chwilę wrażenie, że znajduję się w Medellin w czasach Pablo Escobara, a nie w najbezpieczniejszym kraju Ameryki Łacińskiej. Prawica, szczególnie prawicowa prasa, ciężko „pracuje” nad strachem Urugwajczyków. Parę dni temu był w jednej z gazet artykuł o tym, że pewien brazylijski biznesman zamierzał kupić apartament w kurorcie Punta del Este, ale rozmyślił się, ponieważ – jak napisano – nie chce, żeby jego dzieci miały łatwy dostęp do marihuany na ulicy. To bzdury, nie da się tego czytać. Naszym zadaniem jest rozbroić strach, przekonać ludzi, że nie ma się czego bać i warto spróbować innej polityki. Ktoś mi powiedział, że uspokaja doświadczenie wielu krajów, które znosiły karę śmierci i dzisiaj mogą być wzorem nowoczesnych i postępowych postaw. Kiedy znoszono karę śmierci we Francji w 1981 r., większość była przeciwko – aż do 1999 r. Musiało minąć prawie dwadzieścia lat, zanim liczba przeciwników tej kary przewyższyła liczbę zwolenników. Ale jeśli jutro dojdzie do makabrycznej masowej zbrodni, której ofiarami będą np. dzieci, strach i irracjonalne postulaty mogą powrócić. Zbudowanie społecznej legitymacji dla nowej polityki to wielkie wyzwanie dla rządu, partii politycznych i organizacji społecznych, które ją popierają. Ale dobre wiadomości mamy już dziś. Ośrodek badania opinii Factum spytał ankietowanych, dokąd poszliby kupić marihuanę, kiedy nowe prawo wejdzie już w życie: do apteki czy na ulicę do dealera? 78 procent odpowiedziało, że do apteki. A to dobrze wróży na przyszłość. Julio Calzada – socjolog, działacz polityczny Frente Amplio, lewicowej koalicji partii i organizacji, które rządzą w Urugwaju od 2005 r.; obecnie szef Junta Nacional de Drogas – zespołu rządowego, który wprowadza nową, eksperymentalną politykę narkotykową. Artur Domosławski – dziennikarz „Polityki”, w latach 1991–2011 w „Gazecie Wyborczej”; autor książek, m.in. „Gorączki latynoamerykańskiej”, „Kapuścińskiego non-fiction”, „Śmierci w Amazonii”. źródło: http://m.krytykapolityczna.pl/artykuly/narkopolityka/20140228/calzada-marihuana-nie-jest-zwykly-produkt
  21. Alaska może stać się trzecim stanem, w którym marihuana zostanie zalegalizowana. Referendum w tej sprawie odbędzie się w sierpniu. Wczoraj gubernator Alaski Mead Treadwell zaakceptował petycję, pod którą podpisało się 36 000 mieszkańców stanu – o 6 000 więcej niż wymagało tego prawo. Oprócz wniosku o legalizację marihuany, mieszkańcy największego pod względem powierzchni stanu Ameryki będą głosować nad podniesieniem płacy minimalnej do 9,75 dolara za godzinę. Jeżeli legalizacja marihuany na Alasce w drodze referendalnej się powiedzie, osoby, które ukończyły 21 rok życia będą mogły posiadać na własny użytek do 28 gram narkotyku oraz do sześciu roślin konopii. System regulowania sprzedaży ma być oparty na obostrzeniach funkcjonujących już w dwóch innych stanach, które zalegalizowały marihuanę – w Kolorado i Waszyngtonie. Na każdej sprzedanej w hurcie uncji marihuany stan Alaska ma pobierać w formie podatków ok. 50 dolarów. Obecnie marihuana jest na Alasce legalna jedynie do celów medycznych. W grupie tej znajdują się jeszcze Arizona, Kalifornia, Connecticut, Delaware, Hawaii, Illinois, Maine, Massachusetts, Michigan, Montana, Nevada, New Hampshire, New Jersey, Nowy Meksyk, Rhode Island, Vermont i Oregon. Zdaniem komentatorów ostatni z wymienionych stanów będzie kolejnym, w którym zorganizowane zostanie referendum dotyczące całkowitego zalegalizowania marihuany. źrodło: USA: kolejny stan zalegalizuje marihuanę? - Bankier.pl
  22. To jest właśnie jedna z tych rzeczy, które zawsze wmawiano Ci, w miarę jak dorastałeś. Weź bucha ze skręta, a niedługo potem będziesz sobie wstrzykiwać albo wciągać naprawdę niebezpieczne narkotyki. Teoria ta, oparta na błędnej logice i przestarzałych badaniach, nadal jest często słyszana. Urzędy antynarkotykowe wykorzystują ten mit jako slogan w swoich kampaniach przeciwko marihuanie. Warto zrozumieć fakty, aby odpowiedzieć na fałszywe zarzuty dotyczące marihuany i móc cieszyć się działaniem konopi bez niepotrzebnych zmartwień i stresu wywołanych niepewnością, czy rzeczywiście zażywanie marihuany oznacza, że pakujesz siebie i innych w poważne problemy narkotykowe. Badania wykorzystane jako potwierdzenie, że marihuana jest narkotykiem inicjacyjnym Jedno z ogólnie znanych twierdzeń naukowych brzmi następująco: „Korelacja nie oznacza związku przyczynowego”. To, że dwa zjawiska istnieją razem, nie oznacza, że jedno jest przyczyną drugiego. Wiele z tych badań, na podstawie których twierdzi się, że marihuana stanowi bramę do przejścia na twardsze narkotyki, korzysta z prostej statystyki dotyczącej zażywania substancji odurzających i interpretuje je w sposób odpowiadający ich potrzebom – a nie czysto naukowy. Organy rządowe i urzędy antynarkotykowe wprowadziły swoją hipotezę o marihuanie jako narkotyku inicjacyjnym na podstawie danych z 1991 roku, kiedy to badania wykazały, że 17% osób palących marihuanę zażywa także kokainę. Badania te wykazały również, że tylko 0,2% osób zażywających kokainę nigdy nie miało styczności z marihuaną. Jednak organizacja zwalczająca zioło postanowiła przyjrzeć się tym liczbom i stwierdziła, że osoby zażywające marihuanę 85 razy częściej przechodzą później na kokainę niż osoby, które nigdy nie zapaliły skręta. Dane te wskazują na fakt, że większość zażywających kokainę próbowała też marihuany. Jednak badanie to nie dowodzi, że palenie marihuany powoduje przejścia takiej osoby na kokainę czy inne twardsze narkotyki. Wady teorii o marihuanie jako narkotyku inicjacyjnym Wiele osób korzysta z marihuany. Faktem jest, że jeżeli ktoś chce brać kokainę, to najprawdopodobniej próbował kiedyś marihuany. Wydaje się po prostu nierealne, że ktoś, kto zażywa twarde, niebezpieczne narkotyki, przeszedłby przez życie, nigdy nie spróbowawszy konopi. Patrząc z drugiej strony na to wyżej wspominane 17% – liczba ta oznacza, że 83% osób korzystających z marihuany nigdy nie zażywało białego proszku. W przeważającej mierze ludzie poprzestają na marihuanie i nie przechodzą wcale przez tę mityczną bramę do twardszych narkotyków. Kolejnym wyraźnym przekłamaniem w teorii o narkotyku inicjacyjnym jest brak związku między zażywaniem marihuany, a zażywaniem kokainy, heroiny i innych narkotyków. W ciągu ostatnich dziesięcioleci zażywanie marihuany wyraźnie wzrosło, natomiast kokaina i inne narkotyki straciły na popularności. Jeżeli rzeczywiście istniałaby zależność, że po spróbowaniu marihuany ludzie przechodzą na twardsze narkotyki, wzrost popularności konopi prowadziłby do nagłego skoku wskaźnika zażywania kokainy i innych narkotyków. Dużą rolę odgrywa tu także mylne zrozumienie pojęcia uzależnienia. Hazard uzależnia, więc sporo osób zaczyna od gry w totka, a kończy na hazardzie, obstawiając wysokie stawki. Marihuana nie ma właściwości uzależniających ani nie powoduje reakcji chemicznych charakterystycznych dla kokainy, więc te dwie kwestie po prostu nie są powiązane. źródło: http://www.royalqueenseeds.pl/blog-czy-marihuana-jest-narkotykiem-inicjacyjnym--n57
  23. Stolicą „zioła” NIE Amsterdam, ale…Tilburg. Czyli niby gdzie? Ci, którzy Holandią się specjalnie nie interesują, pewnie nigdy o takim mieście nawet nie słyszeli. A fakty są szokujące: według niektórych szacunków kryminaliści zarabiają co roku na nielegalnych uprawach konopi w Tilburgu i okolicach około 880 mln euro. To tyle, ile wynosi roczny budżet całego miasta! Miasto, w którym obroty kryminalistów wynoszą tyle samo co łączne wydatki całej lokalnej administracji: na służbę zdrowia, drogi, szkoły i policję? W dodatku chodzi o obroty przestępców zajmujących się tylko jedną branżą i to bardzo specyficzną. Nawet nie narkotykami jako takimi, ale wyłącznie jednym ich rodzajem: konopiami, z których produkuje się marihuanę. Katolicy lubią zioło Gdyby to jeszcze chodziło o jakieś upadłe miasto w pogrążonym wojną domową afrykańskim kraju… Wtedy można by to zrozumieć: normalna gospodarka nie funkcjonuje, więc „biznes” staje się domeną mafii, a czarna i szara strefa są większe niż oficjalna gospodarka. Ale spokojny, przyzwoity i dla wielu nudny Tilburg? Szóste co do wielkości miasto kraju, licząca 188 tysięcy mieszkańców regionalna metropolia w katolickiej Brabancji Północnej? Właśnie to miasto jest europejską stolicą nielegalnych upraw zioła? Tak, wynika z obszernego tekstu, jaki opublikował w styczniowy weekend opiniotwórczy dziennik NRC Handelsblad. Na pierwszej stronie gazety bił w oczy tytuł Tilburg wietstad, czyli Tilburg miastem zioła. I pod nim informacja: w Tilburgu uprawą konopi zajmuje się 2,500 osób. Alain sypie, policja łapie W tekście czytamy o niejakim Alainie S., dzięki któremu brabancka policja dowiedziała się mnóstwa nowości na temat „konopijnego podziemia” w Tilburgu i okolicach. Alain przez dziewięć lat sam się tym zajmował, dochodząc w kryminalnej hierarchii bardzo wysoko. Skłócił się jednak z innym, bardziej wpływowym mafioso i wpadł w panikę. Przekonany, że zagraża mu śmiertelne niebezpieczeństwo zgłosił się na policję. Nie domagał się nawet statusu świadka koronnego, od razu zaczął sypać, prosząc tylko policję, by zapewniła mu ochronę. Funkcjonariusze byli początkowo sceptyczni, ale okazało się, że informacje Alaina są bezcenne. Miejsca, które wskazywał jako nielegalne farmy konopi, faktycznie się nimi okazywały. Dzięki jego zeznaniom aresztowano innych zajmujących się lewymi uprawami. W sumie policja nagrała 120 godzin przesłuchań Alaina S. Obraz, jaki się z nich wyłonił, zszokował nawet największych znawców holenderskiego narkotykowego podziemia. Dlaczego uprawiają nielegalnie? Zanim przejdziemy do zeznać Alaina, przypomnijmy: w Holandii toleruje się sprzedaż, posiadanie i zażywanie niewielkich ilości miękkich narkotyków, takich jak marihuana i haszysz. Kupić je można w oficjalnie działających i tolerowanych przez władze coffeeshopach. Mojaholandia.nl pisała o tym w osobnym tekście Coffeeshopy w Holandii [Dla tych, którzy są w Holandii i czytając ten tekst nabrali ochoty na małe zielone co nieco, tutaj cennik: Ile za marihuanę w Holandii?] Problemem jest to, skąd się narkotyki w coffeeshopach biorą. Ponieważ sprowadzanie z zagranicy narkotyków jest w świetle prawa międzynarodowego nielegalne, teoretycznie powinny one być uprawiane w Holandii. Kiedy jednak na początku lat 90. Holendrzy zliberalizowali narkotykową ustawę i zdecydowali się na politykę tolerowania coffeeshopów, ówczesnym politykom zabrakło odwagi do rozwiązania kwestii zaopatrzenia coffeeshopów i krajowych upraw konopi. Zioło przynoszą nocą krasnoludki Masowe uprawy zielonych krzaczków były i są w Holandii więc zakazane. Powstała paradoksalna sytuacja: klientom pozwala się na kupowanie kilku gramów trawki w coffeeshopie, ale coffeeshopom nie pozwala się na kupowanie kilogramów zioła, które potrzebują, by móc zaopatrywać klientów. Więc skąd coffeeshopy mają marihuanę czy haszysz? Spadło z nieba albo przyniosły w nocy krasnoludki – brzmi popularna, dowcipna odpowiedź. Ponieważ wszyscy wiedzą, że coffeeshopy zaopatrują się na czarnym rynku. Nie dlatego, że tak chcą, ale dlatego, że w świetle istniejących przepisów nie ma żadnej legalnej alternatywy. Część holenderskich miast i gmin, sfrustrowanych rozrastającą się mafią konopijną, chce legalizacji upraw. Pomysły są różne, od zezwolenia coffeeshopom na własne uprawy, po zakładanie przez lokalne władze „gminnych klubów hodowców zioła”, do których każdy dorosły mieszkaniec mógłby się zapisać (pomysł burmistrza Utrechtu). Władze centrale były i są jednak nieugięte. NIE ministra sprawiedliwości dla lokalnych pomysłów eksperymentowania z legalizacją upraw konopi jest zdecydowane. Głównie na eksport Jednym z argumentów ministra Opsteltena (z prawicowego, rzekomo liberalnego VVD) jest to, że i tak większość uprawianych w Holandii konopi trafia za granicę. To prawda. W tekście w NRC szacuje się, że nawet 80 procent holenderskiej produkcji miękkich narkotyków przeznaczona jest na eksport. - Musielibyśmy tu w Tilburgu wszyscy jarać od rana do wieczora jak szaleni żeby to wszystko wypalić – opisał to obrazowo burmistrz miasta Noordanus (jego nazwisko brzmi w tłumaczeniu na polski „Północnyodbyt” – ale oczywiście nie mamy zamiaru żartować tu sobie z czyjegoś nazwiska!). Minister ma więc w ręku mocny argument: nawet jeśli zalegalizujemy uprawy w Holandii, to przecież możemy zalegalizować jedynie uprawy dla holenderskich coffeeshopów. A to jedynie 20 procent tego, co już mamy teraz. Nie możemy zaś zalegalizować eksportu marihuany do Niemiec czy Wielkiej Brytanii, bo po prostu nie życzą sobie tego tamtejsze rządy. Powinniśmy więc przede wszystkim skupić się na skuteczniejszym zwalczaniu podziemia – mówi minister – i w pewnym sensie ma rację. To daje przecież do myślenia: dlaczego brytyjskim czy francuskim dealerom bardziej opłaca się sprowadzać zioło z Holandii niż uprawiać je u siebie na miejscu? Czyżby holenderska policja była na tym polu bardziej nieudolna niż funkcjonariusze w innych krajach? Konopijne eldorado w liczbach Sytuacja w Tilburgu to potwierdza. Szacunki sporządzone na podstawie zeznań 44-letniego Alaina S. pokazują, że niderlandzkie władze kompletnie nie kontrolują sytuacji. Wyliczmy (dane na podstawie informacji zebranych przez NRC): - W samym tylko Tilburgu i okolicach co tydzień produkuje się około 20 ton mokrego zioła (z którego po osuszeniu powstaje zioło takie, jakie znamy z coffeeshopów). Podobno w innych miastach Brabancji – a także w innych częściach kraju – jest podobnie. - Codziennie uprawą i obróbką konopi zajmuje się w Tilburgu około 2,500 osób - Około 600 osób z 2,500 osób to tzw. ścinacze (knippers): osoby wycinające z konopi najcenniejsze części - Co interesujące, zdecydowana większych z tych 600 ścinaczy to kobiety. Pracują 10 godzin dziennie i zarabiają 25 euro na godzinę. Wielu z nas może tylko pomarzyć o takich zarobkach, prawda? - Branża konopijna to jeden z największych pracodawców w Tilburgu - Roczne obroty hodowców konopi to, jak już pisaliśmy, może nawet 880 mln euro. Czyli tyle ile wynosi cały roczny budżet gminy Tilburg! Jak to działa? W tekście w NRC wyjaśniono jak krok po kroku działają nielegalni hodowcy (nie zachęcamy do kopiowania tych zachowań!). Zaczyna się od znalezienia odpowiedniej lokalizacji. Pomagają przy tym zaprzyjaźnieni pośrednicy handlu nieruchomościami. Wskazują organizującym uprawy mafiosom odpowiednie domy – najczęściej gdzieś na uboczu, daleko od policji, z dużym metrażem. Następnie zaprzyjaźniony pośrednik kasuje 5,000 euro za każdy udany plon (średnio co dwa miesiące) w takim domu. Całkiem niezły dodatkowy dochód. W domu ktoś musi oczywiście mieszkać, więc wysyła się tam pionka. Najlepiej jeśli jest to jakiś niekarany, niegroźnie wyglądający pan. Za drobną opłatą pilnuje interesu, dogląda upraw i kłania się nisko, jeśli akurat któryś z sąsiadów przejeżdża rowerem wzdłuż domu, a on siedzi sobie na zewnątrz. Co ma przecież całymi dniami robić, skoro płacą mu za odgrywanie normalnego obywatela? Zorganizowanie w środku plantacji nie jest trudne. Nasiona i specjalne lampy kupić można legalnie w sklepach dla amatorów domowej hodowli konopi (w Holandii jest ona na bardzo małą skalę dozwolona) obecnych w każdym większym holenderskim mieście. Nasionka potrzebują około 60 dni, by nadawały się do zbioru. Żniwa odbywają się więc sześć razy do roku. Kilogram mokrego zioła to na czarnym rynku około 1000-1,400 euro. Mieszcząca się w domku jednorodzinnym czy mieszkaniu plantacja przynieść może co żniwa 30-40 tysięcy euro zysku. Pomnóżmy to razy sześć. W zupełności starczy na zakup nasion i lamp, opłacenie pośrednika handlu nieruchomościami, pionka-lokatora i jeszcze inne wydatki. Nie tylko hodowcy, nie tylko Tilburg Uprawy konopi korumpują bowiem przedstawicieli wielu zawodów. Dorabiają sobie elektrycy, których plantatorzy potrzebują, by kraść prąd. Krzaczki potrzebują dużo światła, a lampy dające światło potrzebują dużo prądu. Gdzie zużycie prądu nagle gwałtownie wzrasta od razu pojawia się policja: wiadomo, to musi być plantacja. Więc dobry elektryk, potrafiący podkraść prąd tak, by nikt się nie połapał, jest na wagę złota. Zarabiają też notariusze, prawnicy i adwokaci, pomagający w praniu ubrudzonych od zioła pieniędzy. Swoje działki zarabiają policjanci – korumpowani przez narkotykową mafię w zamian za informacje o planowanych akcjach, przemytnicy – szmuglujący większość z holenderskich konopi do Niemiec i Wielkiej Brytanii oraz dealerzy – rozprowadzający je na miejscu. Oczywiście zarabiają też holenderskie coffeeshopy, bo skądś te dostawy muszą brać. A kto nie zarabia? Miasto Tilburg na przykład. I w ogóle Holandia jako taka. Holenderski podatnik wydaje co roku grube miliony euro na zwalczanie zorganizowanej przestępczości narkotykowej, ale, jak pokazuje przykład Tilburga, niewiele to daje. Może więc legalizacja upraw – mimo wszystkich wad i zagrożeń – to jakieś rozwiązanie? źródło: 880 milionów euro, to roczne obroty hodowców marihuany z Tilburga i okolic | Moja Holandia
  24. INFO: Izba Reprezentantów w New Hampshire zagłosowała za legalizacją marihuany. Jeśli ustawa ostatecznie przejdzie, to zdekryminalizowane zostanie posiadanie 1 uncji marihuany przez dorosłych i umożliwione zostanie hodowanie do 6 roślinek. P. Małgorzata Hassan, gubernator stanu z Partii Republikańskiej, zagroziła jednak, że nie podpisze tej ustawy. Obecnie 60% mieszkańców New Hampshire popiera propozycję. Medyczna marihuana jest już w tym stanie legalna. Źródło: www.lp.org
  25. Zdaniem amerykańskiego senatora Nicka Scutari tylko dilerzy narkotykowi sprzeciwiają się legalizacji marihuany. Obecne przepisy narkotykowe nie działają dobrze. Tylko dilerzy sprzeciwiają się [legalizacji marihuany - red.]. Powinniśmy usunąć dilerów i kryminalistów z ulic - powiedział podczas konferencji prasowej senator z New Jersy Nick Scutari. W jego ocenie legalizacja Marihuany w New Jersey powiększyłaby wpływ z podatków do budżetu i pozwoliła służbom skupić się na poważniejszych problemach z narkotykami, takimi jak nadużycia przy przepisywaniu leków. Według projektu ustawy przygotowywanej przez senatora Scutariego marihuanę mógłby legalnie kupić każdy mieszkaniec New Jersey, który ukończył 21 lat. Miękki narkotyk sprzedawany byłby na tych samych zasadach, co alkohol. Podobne przepisy weszły w życie 1 stycznia 2014 r. w Kolorado, gdzie władze stanu spodziewają się milionowych wpływów do budżetu ze sprzedaży marihuany dla celów rekreacyjnych. Marihuanę zalegalizowały także władze stanu Waszyngton. Przepisy legalizujące sprzedaż miękkiego narkotyku wejdą tam w życie wiosną. źródło: http://www.wprost.pl/ar/433814/Senator-z-USA-Tylko-dilerzy-sa-przeciwko-legalizacji
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Polityka prywatności link do Polityki Prywatności RODO - Strona tylko dla osób pełnoletnich, 18+