Witam. Jakiś czas temu pojechaliśmy z kumplem na rower. W drodze powrotnej (a wypiliśmy ze 2 piwa i zapaliliśmy), zatrzymał nas policyjny radiowóz, ponieważ nie mieliśmy światełek na rowerach a powoli zaczynała się już noc. Przyznaliśmy się do picia piwa, panowie kazali dmuchnąć w balonik i wyłożyć wszystkie rzeczy z kieszeni. Co znaleźli? Paczka fajek pięknie pachnąca na kilometr (wcześniej schowaliśmy tam coś), którą młodszy belką pan policjant skrzętnie przeszukał, bletkę, pustą, nigdy nieużywaną lufę (choć panowie od razu przystąpili do ataku i zaczeli mnie straszyć przesłuchaniami na komisariacie, powiedziałem że lufę w takim stanie można kupić w każdym kiosku legalną drogą, poza tym używam ją do palenia papierosów, bo ręce wtedy nie śmierdzą. Pan policjant po zameldowaniu koledze że jest czysta przestał mi o niej już mówić). Oprócz tego, nie wiem jakim cudem w mojej kurtce się znalazła "kopia zapasowa" gry mojego kolegi, (odpowiadając na pytanie co to jest, właśnie tak powiedziałem). Spaleni byliśmy w trzy wacki, panowie patrzyli po oczach i dopytywali się gdzie ganja, zwłaszcza że rower na którym jechałem miał na ramie 3 kolory i listek konopny. Jednak pomimo wypicia piwa, znajdowaliśmy się w dopuszczalnych granicach i panowie puścili nas z poleceniem by zamontować światło w rowerkach. Czy to było szczęście, wyluzowani policjanci, czy jako tako nie było się do czego doczepić?