To, że Marinol jest dość kiepskim substytutem roślinnej marihuany, to nie jest odkrycie ostatnich miesięcy, wiadomo o tym właściwie od samego początku, czyli od połowy lat 80., gdy został wprowadzony na rynek amerykański.
THC w Marinolu ma taki sam skład chemiczny jak THC w marihuanie, ale to nie jest ta sama substancja. (Zapewne narażę się tu biochemikom za nieścisłość, ale porównałbym to do witaminy 😄 w tabletce i w cytrynie czy zielonej pietruszce.) Poza tym w Marinolu jest tylko THC, w marihuanie mnóstwo innych kannabinoidów, a także terpenoidy, flawonoidy i inne substancje, z których każda ma korzystne działanie, a działając razem, wzajemnie jeszcze to swoje działanie wzmacniają.
Trudność z dawkowaniem Marinolu (sprzedawanego w tabletkach po 2,5, 5 i 10 mg substancji czynnej) jest taka, że organizm chorego może inaczej zareagować na taką samą tabletkę dziś niż reagował wczoraj (co zależy od wielu trudnych do kontrolowania czynników, np. od aktualnej zawartości żołądka). Po połknięciu tabletki trzeba na efekt odczekać 45-90 minut (niektórzy mają szybszą wątrobę, inni wolniejszą), a gdyby okazało się, że dawka jest za mała, to trzeba połknąć następną tabletkę i... kolejne czekanie. A jeżeli weźmie się za dużo Marinolu, to właściwie nic się nie da zrobić, można tylko czekać, aż ustąpią nieprzyjemne skutki uboczne (w tym np. typowe dla zbyt dużej dawki THC stany lękowe - bo Marinol nie zawiera CBD, który ogranicza takie działanie THC).